Jak co roku w styczniu, bardziej niż rozdanie Złotych Globów, czy nominacje do Oskarów interesuje mnie to, co dzieje się na najbardziej mroźnym festiwalu filmowym. W tym czasie Salt Lake City zamiast zapalonych narciarzy gromadzi gwiazdy filmowe, z roku na rok, coraz większego formatu. Mimo nazwisk z pierwszych stron gazet, to jedyny festiwal, gdzie znane aktorki zamiast szpilek i wyciętych sukienek zakładają grube swetry i puchowe kurtki, w końcu…parafrazując słowa pani minister…sorry, taki klimat…
Aż trudno uwierzyć, że ten niewielki przegląd niszowego kina urósł do rangi jednego z najważniejszych festiwali filmowych. Oczywiście nie stało się to z dnia na dzień. Wydarzenie liczy już 30 lat i bardzo wiele zawdzięcza swojemu patronowi, aktorowi Robertowi Redfordowi. Dziś, kiedy festiwal znacznie poszerzył swój program, a obok amerykańskich produkcji prezentuje się również filmy z innych części świata, Sundance jest okazją dotarcia do większej liczby odbiorców i większej liczby dystrybutorów na całym świecie. To tutaj wielkie wytwórnie szukają nowych talentów (ostatnio okazał się nim Miles Teller, nagrodzony w zeszłym roku nagrodą specjalną za rolę w Cudownie tu i teraz, w tym roku aktor filmu Whiplash – zdobywcy zarówno nagrody głównej, jak i nagrody publiczności). To tutaj, w Sundance, dawno temu zaczynali swoją karierę Jim Jarmusch czy bracia Coen.
To oczywiste, że moim marzeniem jest pojechać kiedyś do Salt Lake City, choć, nie powiem, tamtejszy klimat trochę mnie odstrasza. Obawiam się także, że miałabym ogromny problem z wyborem filmów (wiadomo, że wszystkiego nie da się obejrzeć). Weźmy pod uwagę chociażby tegoroczny program, 16 tytułów w konkursie (dobrze byłoby obejrzeć), do tego konkurs filmów zagranicznych i masa obrazów pozakonkursowych. O dokumentach nawet nie wspomnę.
Obmyśliłyśmy z siostrą taki plan, że każda z nas przedstawi swoje typy filmów z tegorocznego festiwalu, z nadzieją, że może uda się je zobaczyć, skoro nie w Sundance, to może podczas październikowej edycji American Film Festival. W zeszłym roku pan Roman Gutek i spółka ściągnęli do Wrocławia kilka filmów wprost z mroźnego festiwalu, między innymi: Kill Your Darlings, Cudownie tu i teraz, Popołudniowa igraszka, Don Jon, Własnym głosem. Co będzie w 2014? Szczerze? Liczę na jeszcze więcej.
Typuje Agnieszka:
Whiplash, reżyseria: Jason Reitman
Dlaczego? Jason Reitman ma już kilka filmowych sukcesów na swoim koncie (Juno, W chmurach). Gdy w zeszłym roku nie miał pieniędzy na zrealizowanie długiego metrażu, zaprezentował na Festiwalu w Sundance 18-minutowy film, złożony zaledwie z kilku scen. Pieniądze na pełny film znalazły się od razu i nie okazały się wyrzucone w błoto – film pokonał 15 innych tytułów i wygrał Grand Prix oraz nagrodę publiczności. Miles Teller po raz kolejny porywa sundance’ową publiczność. Tym razem wciela się w rolę ambitnego 19-letniego bębniarza. Towarzyszy mu JK Simmons jako nauczyciel – sadysta. Kreacje obu panów były najczęściej komentowane podczas festiwalu.
Laggies, reżyseria: Lynn Shelton
Dlaczego? Lynn Shelton ma swoje dobre (New Girl, Siostra Mojej Siostry, Na własne ryzyko) i słabe momenty (Dotykalscy), reżyseruje, pisze scenariusze, produkuje i eksperymentuje przy tym co nie miara. Do Laggies, mimo, że to kino niszowe zaprosiła znane aktorki, Keira Knightley i Chloe Grace Moretz oraz bezapelacyjnie mojego ulubionego – Sama Rockwella. Syndrom Piotrusia Pana był wielokrotnie wałkowany na szklanym ekranie, jednak rzadko kiedy dotyczył kobiet. U Shelton to Magan (Knightley) nie chce dorosnąć i w przeciwieństwie do swoich rówieśników tkwi w nastoletniej rzeczywistości. Małżeństwo? Dzieci? Poważna praca? Nie, Magan ma inne rzeczy na głowie…
Love is Strange, reżyseria: Ira Sachs
Dlaczego? Trochę jakby powtórka z rozrywki. Ponownie para mężczyzn, Nowy Jork i uczucie w tle. W przeciwieństwie jednak doZostań ze mną, poprzedniego filmu Ira Sachsa mamy do czynienia z miłością dojrzałą. W rolę gejów z długoletnim stażem wcielają się doświadczeni aktorzy: Alfred Molina i John Lithgow. Ten pierwszy wielu zapewne kojarzy się z rolą nieustępliwego ojca w Była sobie dziewczyna albo biskupa, członka Opus Dei w Kodzie da Vinci, drugi, z serialami, kultową Trzecią planetą od słońca, a ostatnio – z Dexterem. W tej bardzo intymnej historii zobaczymy również Marisę Tomei i Cheyenne Jacksona.
White Bird in a Blizzard, reżyseria: Gregg Araki
Dlaczego? Powiedziałabym, że dla uroczej Shailene Woodley, która od czasów Spadkobierców jest chyba najbardziej zapracowaną aktorką 20+ (w 2014 roku pojawi sie jeszcze w dwóch produkcjach). Ale recenzenci festiwalu chwalą glównie występ Evy Green. Araki portretuje Kat i jej dysfunkcyjną rodzinę (ojciec obibok, matka – pijaczka, która chciałaby znów mieć 17 lat), a wszystko to okrasza doskonałą muzyką lat osiemdziesiątych (Joy Division, The Cure).
Life After Beth, reżyseria: Jeff Baena
Dlaczego? Tylko kochankowie przezyją Jima Jarmuscha to jedyny film osadzony w modnej tematyce wapimry/zombie, który naprawdę mi się spodobał. Nie sądzę, by Life After Beth zajął jego miejsce, ale nie ukrywam, że pokładam w nim dość spore nadzeje. Powód jest jeden, ma niebieskie oczy, szlemowski uśmiech i nazywa się Dane DeHaan. Od czasu, gdy zobaczyłam go w Kill Your Darlings – do tej pory – najlepszej filmowej opowieści o beat generation, uważam go, za wschodzącą gwiazdę kina amerykańskiego. Tu gra Zacha, który po śmierci swojej dziewczyny, Beth dostaje od losu kolejną szansę na miłość. Ukochana powraca ze świata umarłych, choć cierpi na lekką amnezją. DeHaanowi partneruje Aubrey Plaza, znana z nagrodzonego przez publiczność na 3 American Film Festival, Na własne ryzyko. Gdyby tego było mało, na ekaranie zobaczymy również Annę Kendrick i John C. Reilly.
Frank, reżyseria: Leonard Abrahamson
Dlaczego? To ten film, na pokaz którego widzowie założyli charakterystyczne maski. Nic w tym dziwnego, w końcu w filmie za maską, a w zasadzie za wielką głową ukrywa się sam Michael Fassbender. Recenzenci z festiwalu nie zdradzają jednak, czy aktor, który we Wstydzie McQueena występował jak go Pan Bóg stworzył, w najnowszym filmie chociażby na chwilę pokaże twarz. Obraz Abrahamsona, choć zainspirowany prawdziwą historią muzyka z lat osiemdziesiątych, jest ponoć dziwaczny i dzieli publiczność równo na pół, na zwolenników i przeciwników. Grająca jedną z głównych ról Maggie Gyllenhaal, przyznaje, że początkowo odrzuciła rolę, bo scenariusz w ogóle do niej nie przemawiał. Póki co, Fassy o nowym projekcie milczy…