Od zera do bohater
Superbohater czy marzyciel? Ben Stiller po latach spędzonych na komediowym podwórku zapragnął sprawdzić się w nieco odmiennym repertuarze. Mimo, że jego bohater bywa uroczy, Stiller radzi sobie dość przeciętnie i nadal jednak znacznie lepiej w sekwencjach komediowych. Jestem jednak przekonana, że po seansie Sekretnego życia Waltera Mitty pozostaną pozytywne emocje, bo to rodzaj filmowego motywatora i uszczęśliwiacza. Nie bez powodu niegdyś John Lennon śpiewał: You may say I’m a dreamer But I’m not the only one.
Walter Mitty (Ben Stlller) to przeciętniak, mieszka w sterylnie czystym mieszkaniu, na osiedlu ze szklanymi wieżowcami, gdzie drogi szybkiego ruchu przecinają się z licznymi torami kolejowymi. Po tych torach codziennie kolejką jedzie do pracy. Nie zrobił w życiu nic szczególnego, nie był w żadnym niezwykłym miejscu, czym mógłby się pochwalić na portalu randkowym. Jego profil nie robi wrażenia, na dodatek przez techniczne problemy nie może wysłać „oczka” do swojej wybranki (Kristen Wiig). Jedyne, co w życiu mu wychodzi to praca. Walter jest bowiem managerem w archiwum negatywów w prestiżowym magazynie Life i dba, by w okładkowe zdjęcia tchnąć ducha. Jednak i tu sprawa się komplikuje, gdy Walter gubi negatyw przysłany przez sławnego fotografa, Seana O’Connella (Sean Penn) i podpada w niełaskę nowego szefa – brodacza o wyglądzie rysunkowego Rumcajsa (Adam Scott).
Duet Ben Stiller i Steve Conrad (scenarzysta) skorzystali ze sprawdzonego już wcześniej bohatera. Sekretne życie… powstało bowiem na podstawie opowiadania Jamesa Thurbera z 1939 i jest stuningowanym remake’em filmu z 1947 pod takim samym tytułem. Nie ma się jednak co dziwić, że historii sprzed pół wieku zaaplikowano sterydy, inaczej, kto XXI wieku zechciałby to ogóle oglądać? Dlatego zamiast poruszającego opowiadania o marzycielu, mamy efektowne sceny walki, wypadania z okna drapacza chmur czy wyskakiwania z samolotu niemalże w szczęki rekina. Jednak, to co najbardziej urzeka w filmie pod względem wizualnym, to piękne górskie plenery Himalajów czy krajobraz Islandii. To te sceny, powodują, że przyjemnie wraca się myślami do tego filmu. A okraszone wspaniałą ścieżką dźwiękową wręcz pchają nas w ten wyimaginowany świat.
Choć Sekretne życie… ogląda się całkiem nieźle, to jednak jest to zlepek wielu scen, bardzo ładnych (scena przejazdu wzdłuż Islandii na deskorolce) dobrze zmontowanych (scena ratowania psa z płonącego budynku) czy zwyczajnie zabawnych (scena wyskakiwania z samolotu prowadzonego przez pijanego w sztok pilota). Jako całość jednak jest filmem dość niezdecydowanym, bo jak na kino akcji, za mało w nim fajerwerków, za dużo romantycznych uniesień. Niestety Stillerowi nie udało się zgłębić portretu psychologicznego swojego bohatera, skupiając się niemal wyłącznie na stanach „zawieszenia” i bliskiej relacji z matką (choć szczerze mówiąc, Shirley MacLaine aż prosiła się o znacznie większą rolę). Za to całkiem zgrabnie wykorzystał historię, zdaje się dwukrotnie zamykanego magazynu Life (w wersji papierowej), choć zamiast w latach siedemdziesiątych umieścił ją współcześnie, w 2013 roku. Podobają mi się te sceny, w których Mitty przechadza się po biurowych korytarzach ozdobionych twarzami JFK, Marilyn Monroe czy wspomnianego Johna Lennona.
Stillerowi trudno uwolnić się od zaszufladkowania w komediowym repertuarze, ale nie znaczy, że nie można dać mu szansy. W Sekretnym życiu Waltera Mitty choć popełnia kilka błędów, to fantazji i odwagi mu nie można odmówić. Może nie jest odkrywczo, ale ogólnie jest przyjemnie. Stiller nie zmusi nas do refleksji nad własnym życiem, ale chociaż na chwilę pozwoli popuścić wodze fantazji.