WARLIKOWSKI PUSZCZA OKO
Po raz pierwszy z teatrem Krzysztofa Warlikowskiego spotkałam się dwanaście lat temu. Kultowych Oczyszczonych widziałam kilka razy, za każdym razem siedziałam na widowni ze ściśniętym żołądkiem. Po spektaklu nie sposób było się oderwać od emocji. Wtedy nikt w Polsce nie robił takiego teatru. W tym roku, podczas Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego DIALOG, reżyser zdecydował się, po latach przerwy, ponownie pokazać spektakl oparty na dramacie Sarah Kane. Ale nie miałam odwagi, by się z nim ponownie zmierzyć. Postawiłam za to na najnowszą sztukę Warlikowskiego, Kabaret warszawski, który latem tego roku szturmem zdobył muzyczny festiwal Opener, a także festiwal w Awinionie. Zachwyceni francuscy krytycy mówili: Reżyser o aparycji wrażliwego dandysa ma Awinion w kieszeni (Le Nouvel Observateur). Po wczorajszym wieczorze w kieszeni musi mu się zmieścić również Wrocław.

Zdaje się, że dla dyrektora Nowego Teatru nie istnieje coś takiego jak ograniczenia czasowe. Tym razem zapewnił publiczności 4,5-godzinny muzyczno – erotyczno – polityczny maraton. Na szczęście i ku mojemu zaskoczeniu, rzadko uśmiechający się Warlikowski, okazuje się całkiem dowcipnym długodystansowcem.
Kabaret warszawski rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych. Najpierw przenosimy się do Berlina lat trzydziestych, gdzie do władzy powoli dochodzą faszyści, potem do Nowego Jorku po zamachach z 11 września.
Doskonale spójna, urozmaicona rewiowymi wstawkami, pierwsza część spektaklu, oparta jest na dramacie Johna van Drutena I Am a Camera (który był podstawą dla filmu Kabaret Boba Fosse’a). Tu scena należy do Sally Bowles, Amerykanki, która przybywa do Berlina w poszukiwaniu estradowego szczęścia. Wcielająca się w rolę piosenkarki, Magdalena Cielecka, elektryzuje od pierwszej sceny, równie skutecznie uwodzi zataczając się po scenie z butelką wina, co śpiewając w kusym wdzianku brodwayowski hit Big Spender. Na krok nie odstępuje jej, beznadziejnie zakochany brytyjski pisarz Christophera Isherwood (Andrzej Chyra). Relacja bohaterów można określić facebookowym „to skomplikowane” i – co tu dużo gadać – trochę przypomina osobistą relację aktorów. Ale to subtelne przenoszenie prywatności na scenę – do którego zresztą Warlikowski się przyznaje – wcale mi nie przeszkadza. Liczą się prawdziwe emocje, a tych nie brakuje. Mistrzynią emocji jest również Stanisława Celińska, która gra Francuzkę, niegdyś gwiazdę tutejszej rewii, dziś zmęczoną życiem kochankę żydowskiego chłopaka (Redbad Klijnstra), którym faszyzm stoi na drodze do szczęścia. Celińska ubrana w skąpy, groteskowy strój, który podkreśla jej wiek i niedoskonałości – ciśnie się na usta: Ale to już było, reżyserze! (chociażby w Oczyszczonych), ale zdaje się, że tą aktorką nie sposób się znudzić.
Po przerwie, we współczesną rzeczywistość, wprowadza nas scena miłosnych uniesień kochanków zamkniętych w pomieszczeniu wielkości budki telefonicznej oraz monolog transpłciowego artysty Justina Viviany Bonda (świetny Jacek Poniedziałek), by za chwilę wpaść w sam środek dusznego od patriotycznego zapału Nowego Jorku po 11 września. Uważny widz odnajdzie tu wiele odniesień do współczesnej popkultury. Wyglądający niczym klony – Małgorzata Hajewska-Krzysztofik i niezwykle charyzmatyczny francuski aktor, Claude Bardouil, wykonują, inspirowany tragicznymi wydarzeniami, taneczny show do muzyki zespołu Radiohead (świetny, choć stanowczo za długi), podczas gdy ujarani trawką, rozwaleni na zielonej kanapie, widzowie performancu będą dzielić się ze sobą spostrzeżeniami na temat życia seksualnego, co przywołuje na myśl Shortbus film Johna Camerona Mitchella z 2006 roku. Choć obok wali się świat, oni wolą skupić się na sobie, swoich lękach i seksualnych potrzebach. Choć ta część spektaklu pełna jest ciekawych scen, to jednak jej przekaz o granicach wolności gubi się w efekciarstwie (spadający deszcz konfetti, wisząca nad sceną syrena) i niekiedy (niestety) w czczej gadaninie. Na szczęście gadać na scenie przyszło najlepszym aktorom w Polsce, więc słuchamy, nawet gdy nie zawsze to do nas trafia. Zachwyca Maja Ostaszewska w roli seksuolożki, która prowadzi na terapii parę gejów (fantastyczni Maciej Stuhr i Piotr Polak), a sama nie potrafi osiągnąć orgazmu. Doskonale radzi sobie Magdalena Popławska jako wyuzdana miłośniczka boksu oraz – ponownie obsadzony w roli geja – Bartosz Gelner (po rewelacyjnej roli w Płynących wieżowcach).
Gdybym mogła, zobaczyłabym Kabaret warszawski jeszcze raz. To spektakl, który wizualnie zaspokaja wszystkie moje estetyczne potrzeby. Pomysłowa, choć dość surowa (łazienkowa) scenografia, piękne kostiumy, w których palce maczała jedna z najbardziej utalentowanych polskich projektantek, Gosia Baczyńska, muzyka na żywo oraz creme de la creme polskiego aktorstwa – to wystarczy, by wybaczyć Warlikowskiemu drobne przewinienia. I też puścić reżyserowi oko.
jednak Nowy Teatr…
PolubieniePolubienie
Racja, pomieszała się kolejność w tej recenzji 🙂
PolubieniePolubienie
mmmm,Dałkowska jest coraz lepsza.
PolubieniePolubienie