Vincent… to nie jest zwykły film drogi, choć ma wszystkie atrybuty tego kina, a młodzi bohaterowie większość filmu spędzają w aucie. Jest to jednak przy okazji film niezwykle uniwersalny, bo porusza liczne sprawy: chorobę, radzenie sobie z odmiennością, przyjaźń, szukanie akceptacji, dorastanie, miłość czy śmierć najbliższych.
Vincent chce nad morze. Dosłownie. Chociaż ma 27 lat nigdy nie podróżował, nigdy nie zaznał prawdziwej, ani nawet pierwszej miłości. Nie miał dotąd bliższych relacji z rówieśnikami. Jedyną bliską mu osobą była matka, ale przyszło mu się z nią pożegnać na zawsze. Sympatyczny i całkiem przystojny chłopak nie ma łatwego życia ponieważ cierpi na na zespół Tourette’a. Ojciec-polityk wstydzi się syna, więc dla świętego spokoju wysyła go do specjalnego ośrodka terapeutycznego, gdzie nie będzie mu przeszkadzał w prowadzonej kampanii wyborczej. Paradoksalnie pobyt w zamkniętym zakładzie, wśród obcych ludzi, będzie dla chłopaka okazją do otworzenia się i zaakceptowania swojej choroby. Co mają wspólnego ze sobą wrażliwy Vincent, wyszczekana anorektyczka – Marie i pedantyczny Aleksander, chory na nerwicę natręctw? Otóż, okazuje się, że łączy ich coś więcej niż tylko wspólne posiłki w stołówce czy pokój w ośrodku. Wszyscy mają podobne pragnienia, znaleźć swoje miejsce miejsce na świecie, znaleźć zrozumienie i w miarę możliwości, normalne życie. Ich ucieczka z zamkniętego zakładu skradzionym samochodem okaże się dla nich najlepszą z możliwych terapii. Reżyserowi, Ralfowi Huettnerowi udaje się przekonać nas, że nawet chorzy i wyobcowani ludzie mają szansę na swój ,,kawałek nieba”. Oczywiście nie przychodzi im to łatwo, bo niejednokrotnie muszą stawić czoła swoim słabościom.
Trudno nie darzyć sympatią bohaterów filmu. To zasługa świetnych kreacji aktorskich, zwłaszcza odtwórcy głównej roli, Floriana Davida Fitza, który również odpowiedzialny był za filmowy scenariusz. Fitz stworzył niesamowicie wiarygodny portret samotnego, młodego mężczyzny, który poznając Marie (dobra rola Karoline Herfurth) nieśmiało otwiera się na ludzi. Jestem ciekawa, jak aktor przygotowywał się do tej roli, bo odegranie chorego na zespół Tourette’a nie jest łatwym zadaniem. Dobrze wypadł również Johannes Allmayer, który wcielił się w rolę Aleksandra, zbzikowanego na punkcie czystości, nie rozstającego się z chusteczkami i płynem antybakteryjnym. Jest to zdecydowanie najbardziej zabawna z postaci. Mniej zabawny, ale równie wiarygodny również portret bezdusznego ojca stworzył Heino Ferch.
Vincent chce nad morze to doskonały przykład filmu, który trudny temat pokazuje nieco z przymrużeniem oka. Najważniejsze jest jednak to, że ta lekka i humorystyczna konwencja nie umniejsza ważności problemu. Film powstał w 2010 roku, aż szkoda, że do naszych kin wchodzi dopiero po trzech latach.
______________________________
Vincent chce nad morze (Vincent will Meer)
Reżyseria: Ralf Huettner
Obsada: Florian David Fitz, Karoline Herfurth, Heino Ferch, Johannes Allmayer
Niemcy, 2010
Dystrybutor: Aurora Films
Film obejrzałam dzięki uprzejmości dystrybutora
Fajna recenzja, ale filmów tego typu było już tyle… Żeby nie wspomnieć o „Rory o'Shea was here”, „Lot nad kukułczym gniazdem”, „Berlin Calling” i parę innych, tylko nie mogę sobie przypomnieć tytułów 😉
PolubieniePolubienie
Prawda, podobnych filmów jest mnóstwo, ale skoro temat dobry, dlaczego go nie eksploatować. Tym bardziej, że Niemcy poradzili sobie świetnie 😉
PolubieniePolubienie