KULTURA GRUNGE INSPIRUJE TEATR
Najbardziej rozchwytywany tandem teatralny Strzępka & Demirski znów w akcji. Ich najnowszy spektakl Courtney Love we wrocławskim Teatrze Polskim, zabiera nas w muzyczną podróż do lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, czasów MTV, flanelowych koszul w kratę i taśm magnetofonowych. Oczywiście to tylko punkt wyjścia do rozprawienia się z muzycznym show-biznesem, także z tym współczesnym.
Monika Strzępka i Paweł Demirski, działający głównie w dolnośląskich ośrodkach (Jelenia Góra, Wrocław), nagrodzeni w 2010 roku prestiżowym Paszportem Polityki, za konsekwentnie rozwijany projekt teatru krytycznego. Za odwagę mówienia ostrzej i głośniej, niż chcieliśmy usłyszeć, to specjaliści od naruszania tematów tabu w teatrze. Mają zwyczaj brania na warsztat delikatnych tematów (Katyń, Zagłada) i traktować go bezczelnie, bez manier. Tym razem, w Courtney Love, nie jest aż tak kontrowersyjnie, ale precyzyjności i trafności spostrzeżeń znowu nie można im odmówić.
W Courtney Love, podobnie jak w poprzednich dramatach Demirskiego, mieszają się postacie i czas. Raz jesteśmy w Ameryce z członkami zespołu Nirvana, raz na mazurskich koloniach, raz na festiwalu Opener. Mnogość miejsc i postaci (aktorzy wcielają się po kilka ról) oraz fabuła poprzecinana muzyką na żywo wprowadza zamierzony chaos, w którym początkowo ciężko się odnaleźć (tym ciężej, gdy nie zna się losów kultowego zespołu).


Muzyczna oprawa Courtney Love to jej duży atut. Czytając w zapowiedziach, że piosenki Nirvany i Hole, wykonają aktorzy Teatru Polskiego, spodziewałam się zobaczyć jakiś support w postaci profesjonalnych muzyków. Tymczasem zespół teatru, po miesięcznych przygotowaniach pod okiem muzycznych specjalistów, wykonuje utwory samodzielnie. Brawo za odwagę, choć eksperyment powiódł się tylko w części. W niektórych utworach wychodzą braki muzycznej edukacji. Ale widać, że aktorzy mają ogromną frajdę z grania.
Aktorsko spektakl wychodzi lepiej niż muzycznie. Choć żałuję, że postać lidera Nirvany była tak mało widoczna. Tak, jak na plakacie teatralnym, tak i na scenie, Marcin Pempuś był całkowicie w cieniu Katarzyny Strączek. Ogromne brawa należą się Michałowi Majniczowi (David Grohl / Kevin Arnold) oraz Andrzejowi Kłakowi (Krist Novoselic / Działacz Demokratyczny / Hipis z Mazur).
Sztuka, niczym wehikuł czasu, rzuca nas na różne punkty czaso-przestrzeni, to jednak szybko układa się w zgrabnie przemyślaną całość. Pomimo smutnego przesłania, dużo w niej humoru, a przy znanych kawałkach noga sama chodzi. Tylko dlaczego tak długo? Nawet przy tak wysokim poziomie spektaklu, cztery godziny to zdecydowanie za dużo.