2 dni w Nowym Jorku

NOWOJORSKA POWTÓRKA Z ROZRYWKI

Porównania są ostatnio w modzie, więc Julie Delpy już nie raz przypięto łatkę Allena w spódnicy. Kilka lat po sukcesie 2 dni w Paryżu, ta utalentowana Francuzka dziarsko wkracza na terytorium Woody’ego Allena. Niestety wygląda na to, że nowojorski klimat jej nie służy. 2 dni w Nowym Jorku, to powtórka z rozrywki, na szczęście na wysokim poziomie.

Wybaczcie mi ciągłe nawiązania do 2 dni w Paryżu, ale Delpy sama się o to prosi.

Główny wątek jest wciąż ten sam, ktoś kogoś odwiedza. Tym razem rodzina Marion wpada z rewizytą do Nowego Jorku. Nie ma z nimi matki głównej bohaterki (i reżyserki), która niedawno zmarła. Jest za to, ten sam ekscentryczny ojciec, choć bardziej siwy (prawdziwy ojciec Delpy), ta sama siostra, Rose, choć bardziej rozwiązła, ten sam narzeczony, Manu, choć bardziej wyluzowany, nawet ten sam kot, Jean Luc, choć jakby szczuplejszy. Zmienił się za to partner Francuzki, jest nim teraz czarnoskóry Mingus, z którym Marion tworzy patchworkową rodzinę (wspólnie wychowują potomstwo z poprzednich związków). Ona jest artystką-fotografką, która w ramach performancu sprzedaje swoją duszę przypadkowemu nabywcy, on radiowcem, który uwielbia pogawędzić sobie z tekturowym wizerunkiem Baracka Obamy.

 Niestety nowojorski romans Marion i Mingusa został ukazany bardzo powierzchownie. W Paryżu, w ciągu zaledwie dwóch dni, dociekliwym okiem reżyserki mogliśmy obserwować różne etapy związku i różne jego odcienie, od euforii po zazdrość, podejrzenie o zdradę, smutek, bezradność. Obraz niósł ze sobą, może banalne, ale jakże trafne spostrzeżenie, że udany związek nie może istnieć bez dogłębnego poznania siebie nawzajem. W 2 dniach w Nowym Jorku brak jest podobnego przesłania. Choć w końcówce filmu robi się refleksyjnie i poważnie, to i tak mam nieodparte wrażenie, że obraz powstał tylko po to, by śmieszyć. Może to też tłumaczy wybór komika, Chrisa Rocka do roli amerykańskiego narzeczonego. Niestety czarnoskóry aktor nie błyszczy, a może zwyczajnie przyćmiewa go rewelacyjna kreacja Adama Goldberga z pierwszej części filmu.

Julie Delpy kolejny raz udowadnia, ze ma ogromny dystans do siebie i do swojej nacji. Tak jak w poprzedniej części jest bezlitosna dla nienażartych, beztroskich, rozpustnych Francuzów. Rzucanie się na jedzenie niczym lew na ofiarę, sprośne żarty, głośne baraszkowanie w łazience gospodarzy, kupowanie trawy na oczach dzieci i rysowanie aut kluczami, to tylko niektóre z przewinień żabojadów. Szkoda tylko, że ten rodzaj satyry już przerabialiśmy w Paryżu. W Nowym Jorku wciąż jest śmiesznie, niestety dość przewidywalnie.

Jeszcze jeden zarzut. 2 dni w Paryżu były takie… paryskie, artystyczny klimat miasta, urocze uliczki i francuska muzyka. A Nowy Jork, który ma sporo do zaoferowania, wypadł po prostu nijako. Równie dobrze Delpy mogła przenieść akcję do Pcimia, nikt by się nie zorientował. Pod warunkiem, ze gmina miałby choć jedną galerię sztuki i artystę w stylu Vincenta Gallo.

Oglądać czy nie oglądać? – zapytacie. Oglądać! – odpowiem. To 130 minut bardzo dobrej zabawy. Pewien niedosyt mogą czuć ci, których Julie Delpy zachwyciła kilka lat temu. No cóż, być może zredukuje go kolejna  produkcja utalentowanej reżyserki. Ja nie tracę nadziei.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s