The Seagull | Harold Pinter Theatre, London

Reżyser Jamie Lloyd musi być czarodziejem. Bo jak wytłumaczyć fakt, że z prawie niczego portafi wyczarować piękny, intrygujący świat teatralnej magii. Gdy inni twórcy ozdabiają swoje produkcje oszałamiającą scenografią i barwnymi kostiumami, Lloyd stawia na minimalizm. W ‚The Seagull’ zamknął aktorów w drewnianym pudle, posadził na plastikowych krzesłach i ubrał w nijakie ubrania, które można nabyć w byle sieciówce. Ta skromna oprawa wizualna (autorstwa stałej współpracownicy – Soutry Gilmour) to już znak rozpoznawczy teatru Lloyda. Ten sam chwyt zastosował wcześniej w box-office’owych hitach: „Betrayal” z Tomem Hiddlestonem czy w „Cyrano de Bergerac” z Jamesem McAvoyem. Brytyjskiemu twórcy nie zależy na dostarczaniu widzom wizualnych doznań. Jego teatr ma poruszać czułe struny dzięki śmiałym adaptacjom klasyki literatury i umiejętnościom znakomicie dobranej obsady. Póki co, to się sprawdza.

Klasyk Antona Chechowa wypada zakakująco świeżo i uniwersalnie w ciekawej adaptacji autorstwa Anyi Reiss. W zasadzie akcja mogłaby się toczyć we współczesnych czasach, gdziekolwiek na świecie, w artystycznym środowisku. Gwiazdą produkcji jest, znana z „Gry o tron”, Emilia Clarke, która debiutuje na West Endzie (w 2013 roku zagrała na Bradwayu w „Śniadaniu u Tiffany’ego”, ale recenzenci – delikatnie mówiąc – nie byli pod wrażeniem jej występu). W „The Seagull” gra wrażliwą dziewczynę, która marzy o karierze aktorskiej. Nina łamie serce Konstantina (Daniel Monks), ambitnego pisarza bez sukcesów na koncie i ucieka ze sławnym Trigorinem (Tom Rhys Harries), kochankiem aktorki Arkadiny (Indira Varma), matki Konstantina. Jednak miłosny czworokąt przyniesie Ninie tylko smutek i rozczarowanie… Clarke jest bardzo wiarygodna w roli subtelnej, nieśmiałej dziewczyny. Niestety, pierwszy akt nie daje jej wiele miejsca do popisu (ma zaledwie kilkanaście linijek tekstu), aktorka musi więc nadrabiać mową ciała. Jest jednak zaskakująco plastyczna, jej twarz zmienia się nieustannie od przeróżnych emocji, a historię opowiadają nawet jej brwi. Ma świetną chemię ze swoimi scenicznymi partnerami, z Harriesem potrafi wyczarować uczucie ekscytującego napięcia seksualnego, z Monksem – uczucie wzajemnego zrozumienia i zaufania.

Ale według wielu recenzentów największą gwiazdą przedstawienia jest Indira Varma. I trudno się nie zgodzić. Aktorce z pewnością pomaga fakt, że trafiła się jej najciekawsza postać z dramatu Czechowa – Arkadina – wyniosła, próżna aktorka i matka z piekła rodem dla wrażliwego Konstantina. Ale Varma bez trudu czyni z niej jeszcze barwniejszą bohaterkę – inteligentną i skomplikowaną kobietę, która w jednej chwili przypomina walczacą zaciekle lwicę, a w kolejnej potulną myszkę. Daniel Monks zachwyca jako udręczony artysta, którego trawi od środka nieszczęśliwa miłość i chorobliwa zazdrość. Tom Rhys Harries jako Trigorin kokietuje chłopięcym urokiem, ale serca łamie jak zimny drań. Sophie Wu w roli Maszy wprowadza dużo młodzieńczej energii i czarnego humoru. W zasadzie mogłabym tu wymienić i pochwalić każdą osobę z 10-osobowej obsady. Jak zwykle u Lloyda nie ma tu słabego ogniwa.

Niektórzy krytykują używanie mikrofonów na scenie. Przecież aktor powinien dykcję i mocny głos, który usłyszą widzowie w ostatnim rzędzie. W praktyce – wiadomo – różnie z tym bywa. Podoba mi się, że Lloyd obstaje przy wykorzystaniu technologii. W jego produkcjach wszyscy aktorzy wyposażeni są mikrofony, by tekst (tak istotny w jego interpretacjach) wybrzmiał jak należy. Tym sposobem słyszymy każde słowo, każdy oddech i pauzę. Niby prosty zabieg, a daje niezwykły efekt.

W teatrze lubię siadać w pierwszych rzędach, by przyglądać się aktorom. W trakcie tego przedstawienia siedziałam jak zahipnotyzowana, nie mogłam oderwać od nich wzroku. Chłonęłam każdą linijkę tekstu, wyłapywałam najmniejszy ruch czy grymas na twarzy aktorów. Oglądam wiele znakomitych spektakli, ale przyznam, że już dawno żadna produkcja nie pochłonęła mnie tak całkowiecie, jak „The Seagull”.

Tytuł ma pojawić się w katalogu cyklu NT Live. Co prawda, polskie pokazy jeszcze nie zostały potwierdzone, ale myślę, że to kwestia czasu (sprawdzajcie na nazywowkinach.pl). Jeśli nie macie możliwości zobaczyć produkcji w Londynie, polecam wyprawę do kina (akurat produkcje Lloyda niewiele tracą przy przenoszeniu na szklany ekran). Myślę, że „The Seagull” najbardziej docenią wrażliwe dusze, które lubią delektować się słowem.

(M.)

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s