The Jungle, wystawiany na przełomie 2017 i 2018 roku w Young Vicu, najpierw szturmem zdobył off-West End, a kilka miesięcy później West End (po transferze do Playhouse Theatre).
Spektakl w reżyserii Stephena Daldry’ego (Audiencja, serial The Crown) opowiada o wielokulturowej społeczności obozu we francuskim Calais oraz wolontariuszy przybyłych z Wielkiej Brytanii, którzy wspólnie walczą o lepszy byt na tym kawałku ziemi. Sceniczną historię napisali ludzie z zewnątrz (Joe Murphy & Joe Robertson), którzy na świat patrzą oczami swoich bohaterów pochodzących z różnych zakątków świata. Nie prawią morałów, a jedynie pozwalają wybrzmieć ludzkim historiom, które mówią o stracie i strachu, tak samo często, jak o nadziei.
The Jungle nie jest typowym wyciskaczem łez, choć wiele razy bliska byłam płaczu. Dużo w spektaklu dowcipów oraz dynamicznych fragmentów, ze śpiewem i tańcem. To zgrabne rozłożenie akcentów powoduje, że przedstawienie zamiast przygnębiać, podnosi na duchu. Co więcej, z powodu nietypowej formy, pozwala widzom całkowicie zaangażować się w to, co dzieje się na scenie. W Playhouse Theatre wymontowano siedzenia na najniższym poziomie, a widzów zaproszono na afgańskiej kawiarni. Gdy kupowałam bilety, w kafeterii nie było już miejsc, więc przedstawienie musiałam ogladać z wyższego poziomu (Cliffs of Dover). Ale dzięki zamontowanym telebimom nie straciłam niczego, co działo się w rożnych zakątkach sceny.
W obsadzie The Jungle nie ma zbyt wielu rozpoznawalnych nazwisk (i jak na złość, tuż przed wizytą w teatrze Alex Lawther, znany z Black Mirror i End of the F***ing World, opuścił ekipę spektaklu), ale cały zespół dał z siebie absolutnie wszystko.
Ten temat dramatu i oryginalna inscenizacja broni się bez gwiazd. To piękna i poruszająca historia o akceptacji, zrozumieniu oraz jedności ponad podziałami. Teatr, który otwiera oczy.
(M.)
zdjęcia z produkcji: Marc Brenner
zdjęcie z ikony: Martin Parr of Magnum