Co roku polskie kina omija sporo ciekawych tytułów. Na szczęście, coraz więcej filmów pojawia się na płytach dvd lub w kinach internetowych.

Tilly Dunnage (Kate Winslet) jako dziecko musiała opuścić matkę i rodzinne strony po tym, jak posądzono ją o spowodowanie śmierci kolegi. Teraz – po wielu latach wygnania – powraca do znienawidzonego, prowincjonalnego miasteczka w Australii, by pogodzić się ze swoją schorowaną matką (Judy Davis) i wyjaśnić wydarzenia z przeszłości. Przy okazji, uzbrojona w maszynę do szycia i wiedzę o światowych trendach w modzie, wytacza wojnę nudzie, złym gustom i brakowi elegancji…
Kate Winslet znakomicie sprawdza się w roli filmowej zołzy i uwodzicielki ( w wyrafinowanej stylistyce lat 50-tych aktorka wygląda bosko). Najlepsza jest jednak wtedy, gdy zrzuca maskę obojętności i pokazuje swoją wrażliwą stronę. Choć z Liamem Hemsworthem tworzą sympatyczną parę, to trudno oprzeć się wrażeniu, że przystojny 26-latek trafił do obsady, tylko dlatego, że australijska reżyserka bardzo chciała zatrudnić rodzimego aktora. Różnica wieku (z całym szacunkiem dla pięknej Winslet) za bardzo rzuca się w oczy (w scenariuszu Teddy jest raczej rówieśnikiem głównej bohaterki). Świadoma tego aktorka żartowała w wywiadach po premierze w Toronto, że ekranowego romansu najbardziej zazdrościła jej nastoletnia córka. Obok Winslet w obsadzie błyszczy również Judy Davis w roli ekscentrycznej pani Dunnage.
Film wyreżyserowany przez Jocelyn Moorhouse (Skrawki życia) oparty na powieści Rosalie Ham, to idealny pomysł na lekki, przyjemny seans. Choć poza świetnym humorem, sporo w nim gorzkich obserwacji na temat ludzi, którzy łatwo ulegają wpływom innych, którzy boją się myśleć i wyciągać wnioski samodzielnie. Bezduszna, małomiasteczkowa społeczność skazała Bogu ducha winną dziewczynkę na surową karę, która dorastała w mylnym przekonaniu, że nic ją już w życiu dobrego nie spotka. I choć w bohaterka ma szansę zemścić się na swoich oprawcach, trudno powiedzieć czy odwet przyniesie jej należytą ulgę.

Tłem do miłosnej historii jest Nowy Jork, choć współczesny, cudownie nieskażony gadżetami, bez których większość z nas nie wyobraża sobie życia. Tu oddycha się miłością i sztuką. Kochankowie bez trudu odnajdują się w zatłoczonej metropolii, zaś ślady miłości zostawiają na parkowych ławkach w formie wygrawerowanych sentencji. Tu chodzi się na Broadway i czyta opowiadania młodych pisarzy w New Yorker. Tu również rozkwita gorący romans. Między piątą a siódmą po południu.
Głównym bohaterem filmu jest początkujący pisarz Brian (Anton Yelchin), który przypadkowo poznaje zmysłową Francuzkę – Arielle (niegdyś dziewczyna Bonda w Skyfall – Bérénice Marlohe). Krótka pogawędka, w którą się wdają, aż prosi się o kontynuację. Para umawia się na wspólne zwiedzanie Muzeum Guggenheima. Wtedy Arielle zdradza Brianowi, że jest żoną francuskiego dyplomaty (Lambert Wilson), z którym żyje w otwartym związku. Mogą zatem kontynuować spotkania, ale muszą przestrzegać pewnych zasad.
Romans na godziny spodoba się tym, którzy polubili miłosną trylogię Richarda Linklatera z Ethanem Hawke i Julie Delpy w rolach głównych. Oczywiście, Victorowi Levinowi daleko jeszcze do poziomu mistrza przegadanych romansów, bliżej do Chrisa Evansa (Zanim się rozstaniemy) – sporo tu bowiem scenariuszowych niedociągnięć. Sympatię budzi para głównych bohaterów, choć wolałabym, by do roli Arielle wybrano mniej oczywistą piękność (za to Anton Yelchin – bez zarzutów). Najbarwniej wypadają sceny z rodzicami Briana – zabawne i inteligentne dialogi połączone z ze znakomitymi kreacjami Glenn Close i Franka Langelli.

David Gordon Green, jeden z najoryginalniejszych amerykańskich reżyserów, tym razem sięga po satyrę polityczną, inspirując się dokumentem z 2005 roku o kulisach walki o fotel prezydenta Boliwii między Gonzalo Sánchez de Lozada i Evo Moralesem.
Główną bohaterką filmu jest Jane Bodine (Sandra Bullock) – specjalistka od strategii kampanii politycznych, która z powodów osobistych przerwała obiecującą karierę. Obecnie mieszka z dala od cywilizacji, lepi garnki, prowadzi ekologiczne i – dla uzależnionej od skoków adrenaliny wojowniczki – raczej nudne życie. Gdy jednak w Boliwii toczy się zażarta walka o fotel prezydenta, o Jane przypominają sobie koledzy z pracy i składają jej ofertę nie do odrzucenia. Kobieta ma doradzać niezbyt popularnemu ex-prezydentowi. Początkowo niechętna pomysłowi, decyduje się na fuchę dopiero, gdy okazuje się, że do Ameryki Południowej – jako doradca rywala – jedzie również jej odwieczny wróg – Pat Candy (Billy Bob Thornton). Są szanse na wyrównanie porachunków sprzed lat.
W kontekście tematyki i refleksji, Kryzys to nasz pomysł, nie wnosi nic nowego. Brudny świat polityki, rozczarowujący liderzy, niedotrzymane obietnice – to wszystko świetnie znamy – zarówno z własnych obserwacji, jak i z filmowych i telewizyjnych produkcji (House of Cards, Idy marcowe). Jeśli spędzić ponad 1o0 minut przed ekranem telewizora, to przede wszystkim dla znakomitej Sandry Bullock. I pomyśleć, że niewiele brakowało, by rola ekscentrycznego spin doctora przeszłaby jej koło nosa. Na szczęście George Clooney wspaniałomyślnie odrzucił projekt na rzecz swojej koleżanki z planu Grawitacji, a scenarzyści przerobili męską postać na żeńską.
Inne tytuły spoza repertuaru kinowego znajdziecie w poprzednich wpisach z tego cyklu, pod tagiem POZA REPERTUAREM.
Mój ulubiony cykl! ❤ kolejne filmy do zobaczenia. Dzięki! 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba