Żadne prestiżowe filmowe i telewizyjne nagrody nie przewidują takiej kategorii. Dlatego postanowiłyśmy wybrać nasze ulubione ekranowe duety 2015 roku.

Carol i Therese to starannie napisane postaci, ale w filmie Todda Haynesa trzeba czytać między słowami – w gestach, w grymasach i w spojrzeniach. Nie jest to trudne przy poziomie aktorstwa jaki w Carol prezentują odtwórczynie głównych ról. Nawet gdy milczą przy wspólnym stoliku w restauracji, można w nich czytać, jak w otwartej księdze. Niezwykłą ekranową metamorfozę przechodzi Rooney Mara, która z nieśmiałej i niezdecydowanej dziewczyny przeobraża się w świadomą swojej wartości kobietę. Nie dziwi zatem werdykt jury w Cannes, które za kreację w Carol uhonorowało aktorkę Złotą Palmą. Zarówno Mara, jak i olśniewająca urodą Cate Blanchett, idealnie pasują do stonowanej konwencji zaproponowanej przez reżysera, gdzie miłosne szaleństwo i społeczne potępienie pokazane zostały z wyczuciem i klasą.
Po znakomitym pierwszym sezonie Fargo twórcy zrobili wszystko, by znaleźć godne zastępstwo dla Martina Freemana i Billy’ego Boba Thorntona. I zatrudnili Kirsten Dunst i Jessego Plemonsa. Choć cała obsada drugiego sezonu jest doskonała, to jednak osoba odpowiedzialna za casting za same te dwa nazwiska powinna dostać niezły bonus. Prym wiedzie Peggy Blomquist, naiwna niespełniona kosmetyczka. Ale jej postać nie byłaby nawet w połowie tak barwna, gdyby nie połączenie jej z poczciwym, czułym i zaślepionym miłością mężem – Edem (aka Rzeźnik). Szkoda, że w planowanym trzecim sezonie serialu, twórcy zamierzają pożegnać kolorowe lata siedemdziesiąte, a wraz z nią najciekawszy serialowy duet tego roku.
Rewelacyjna Greta Gerwig, która nie miała sobie równych we Frances Ha, w kolejnym filmie Noah Baumbacha doczekała się w końcu wymarzonej ekranowej partnerki. W Mistress America, Lola Kirke (znana głównie z serialu komediowego Mozart in the Jungle) zagrała jej przyrodnią siostrę. Siła postaci wykreowanych przez artystyczny duet Baumbach & Gerwig tkwi w ich przeciwieństwach. Kirke jest spokojną, nieśmiałą dziewczyną, której życie przynosi najczęściej rozczarowania, podczas, gdy Gerwig jest przebojową, (pozornie) doskonale radzącą sobie w życiu mieszkanką Nowego Jorku. Pierwsza szuka przede wszystkim przewodnika, kogoś, dzięki komu czuła by się bezpiecznie w nowym miejscu. Druga zaś potrzebuje pewnego nieustannej uwagi i adoracji.

Wykolejona prawie do ostatnich minut nie chce jechać po torach wyznaczonych przez typowe hollywoodzkie komedie romantyczne. Scenarzystka – Amy Schumer wywraca świat damsko – męskich relacji do góry nogami. Główna bohaterka opowiada sprośne dowcipy, pije do upadłego, zalicza facetów, podczas, gdy jej partnerzy bywają romantykami ze znacznie silniejszym kręgosłupem moralnym. Ale film w reżyserii Judda Apatowa wyróżnia też casting, daleki od standardów, które przez lata wyznaczało Hollywood. Choć Amy Schumer nie jest klasyczną pięknością, to trudno oderwać od niej wzrok. Aktorka łączy dystans do własnej osoby z ostrym jak żyletka dowcipem. Filmowy książę na białym rumaku – Bill Hader – może nie ma siły rażenia równej Chrisowi Pine’owi, ale przeciętny wygląd przebija komediowymi zdolnościami. Razem tworzą na ekranie niezwykłą mieszankę wybuchową.

Tom Hardy jest w stanie przekonać do siebie nawet najbardziej zatwardziałych fanów Mela Gibsona, którzy nie wyobrażali sobie kolejnych odsłon przygód Maxa Rockatansky’ego bez swojego ulubieńca. Brytyjczyk jest wiarygodny w scenach akcji, które w większości wykonywał na planie sam i – choć nie jest gadułą – doskonale wykorzystuje te kilka linijek tekstu, które mu pozwolono wypowiedzieć (jego ciało i mimika mówią jednak znacznie więcej). Co więcej, Hardy dostał świetną partnerkę – Charlize Theron. Bo Mad Max 4. Na drodze gniewu nie jest wypełnioną testosteronem opowieść o superbohaterze. W gruncie rzeczy to bardzo feministyczna historia, której tempo nadaje ona – Imperatorka Furiosa – brawurowo zagrana przez Theron. Furiosa jest silna, charyzmatyczna, walczy za sprawę. On jest herosem, którego ścigają demony przeszłości. Razem tworzą skomplikowany duet. Oboje oszczędni w słowach, nieskorzy do wyrażania uczuć budują nić porozumienia. Choć to porozumienie oparte bardziej na pragmatycznej transakcji, aniżeli na odruchach serca, ale zdarzają się tu momenty czułości – oczywiście, nie dosłownej.
W znakomitej komedii Grandma Paul Weitz jednoczy dwa pokolenia. W ważnej sprawie. Ekscentryczna babcia musi zdobyć pieniądze dla ciężarnej wnuczki. Reżyser ryzykował wiele czyniąc z siedemdziesięciolatki centralną postać swojego filmu, bo przecież współczesne kino nie jest łaskawe dla bohaterów w podeszłym wieku. Choć postać otwartej na sprawy seksu babci, która pali trawkę i zawsze ma w pogotowiu ciętą ripostę miała szansę zdobyć sympatię widzów (niezależnie od wieku), to jednak bardzo łatwo było ją przerysować, stworzyć karykaturę. Na szczęście tytułowej bohaterce daleko do parodii. Na pewno duża w tym zasługa odtwórczyni głównej roli – rewelacyjnej Lily Tomlin, której energii i wigoru mogą pozazdrościć młodsze koleżanki z planu. Tomlin jest zawsze wiarygodna. Jednakowo wzrusza i bawi, niezależnie, czy odgrywa czułą, kochającą babcię, czy zgorzkniałą, pełną sarkazmu kobietę. Kroku seniorce dzielnie dotrzymuje młodziutka Julia Garner. Choć przy znakomitej formie 76-letnie Tomlin, to niezwykle trudne zadanie aktorskie.
Przystojny Reggie – właściciel nocnego klubu, playboy i miejscowy celebryta – znakomicie łączy w sobie cechy dyplomaty i bezlitosnego gangstera. Ma głowę na karku. Ronnie – bywalec szpitalu psychiatrycznego – jest mniej urodziwy i bardziej porywczy. Raggie często wyciąga go z tarapatów. Bohaterów filmu Legend dzieli bardzo wiele: od sposobu bycia, poglądów na temat prowadzenia gangsterskiego interesu, po styl i orientację seksualną. Łączy – Tom Hardy. Brytyjczyk doskonale radzi sobie z aktorskim wyzwaniem i bez trudu buduje dwie odmienne postacie. Efekt jest taki, że już po paru minutach seansu przestajemy w Ronie i Reggiem dostrzegać jednego aktora. Szkoda tylko, że umiejętności aktorskie Hardy’ego znacznie przewyższają możliwości filmu.