Elle Reid jest zaprzeczeniem typowej babci. Jest nie tylko zagorzałą feministką, ale i zadeklarowaną lesbijką, która liże rany po zakończonym związku ze znacznie młodszą partnerką. Kiedyś – znana, odnosząca sukcesy pisarka, dziś – zgorzkniała posiadaczka kilku tomów pierwszych wydań znanych powieści. Wena pisarska uleciała wraz z wiekiem i utratą ukochanej (Elle była w długoletnim związku ze swoją największą miłością – Vi). Ale o ogromnej zasobności języka nadal dowodzi jej niewyparzony język. Elle rzuca sarkastycznymi komentarzami na prawo i lewo i niewątpliwie jest mistrzynią w zrażaniu do siebie ludzi. Mimo wielu wad kobieta ma w sobie wielkie pokłady miłości i zrozumienia. Choć pozornie zaprzecza wszelkim „babcinym” stereotypom, za swą wnuczkę stanie murem, a nawet da sobie podbić oko (dosłownie). A i w razie potrzeby ugości herbatką i ciasteczkami.
Fabuła Grandma toczy się w ciągu jednego dnia i stanowi swoistą odyseję babki i jej nastoletniej wnuczki w poszukiwaniu pieniędzy. Pech chciał, że Elle całkiem niedawno pozbyła się wszelkich oszczędności, a w ramach protestu pocięła wszystkie karty kredytowe czyniąc z nich efektowną dekorację na taras. Tymczasem w drzwiach niespodziewanie pojawia się ukochana wnuczka Sage z prośbą o poratowanie gotówką potrzebną na zabieg aborcji. Elle nie kwestionuje decyzji dziewczyny, nie robi jej wyrzutów, nie próbuje moralizować, dlatego jest idealną osobą, do której Sage może się zwrócić (z tych powodów dziewczyna nawet nie myśli, by prosić o pomoc własną matkę). Problem w tym, że babka jest bez grosza przy duszy. Nie zamierza jednak pozostawić wnuczki na pastwę losu. Znajdzie dla niej pieniądze, chociaż miałaby prosić o nie największych wrogów. I tak kobiety lądują z wizytą u ojca nienarodzonego dziecka, u bliższych i dalszych znajomych, a nawet byłego kochanka Elle. Filmowa podróż jest jednak dla kobiet czymś więcej. Jest rodzajem oczyszczenia, które powoduje zacieśnienie relacji. Zbliża pokolenia, bo w końcu babcia, matka i młoda córka chcą tego samego od życia – miłości, ciepła i zrozumienia.
Paul Weitz (Był sobie chłopiec, Mozart in the Jungle) ryzykował czyniąc z siedemdziesięciolatki centralną postać swojego filmu, bo przecież współczesne kino nie jest łaskawe dla bohaterów w podeszłym wieku. Choć postać otwartej na sprawy seksu babci, która pali trawkę i zawsze ma w pogotowiu ciętą ripostę miała szansę zdobyć sympatię widzów (niezależnie od wieku), to jednak bardzo łatwo było ją przerysować, stworzyć karykaturę. Na szczęście tytułowej bohaterce daleko do parodii. Na pewno duża w tym zasługa odtwórczyni głównej roli – rewelacyjnej Lily Tomlin, której energii i wigoru mogą pozazdrościć młodsze koleżanki z planu. Tomlin jest zawsze wiarygodna. Jednakowo wzrusza i bawi, niezależnie, czy odgrywa czułą, kochającą babcię, czy zgorzkniałą, pełną sarkazmu kobietę.
Grandma to, podobnie jak większość filmów pokazywanych w ramach American Film Festival, kino małe i skromne. Ale przy okazji to również kino bardzo wartościowe. Bawi do łez przełamując stereotypy i rodzinne układy, wzrusza trafnością spostrzeżeń, ale przede wszystkim zachwyca sposobem postrzegania zarówno młodości, jak i starości.