Jeszcze kilka dni temu nie wiedziałam prawie nic o The Beach Boys. Mogłabym zanucić dwa, góra trzy kawałki tego zespołu. Taki sunshine pop, kojarzący się z kalifornijskimi plażami, surfingiem i beztroskim życiem. Planując seanse podczas intensywnej 6 edycji American Film Festival, obok Love & Mercy postawiłam znak zapytania. Co mnie może interesować film poświęcony Brianowi Wilsonowi, wokaliście zespołu, którego ledwie znam? Jednak w zwiastunie kusili Paul Dano, Paul Giamatti, John Cusack i Elizabeth Banks…Uległam…Nie żałuję.
Bill Pohland nie ma ochoty opowiadać o życiu muzyka w tradycyjny sposób. Nie chce, by jego film opierał się na znanym schemacie: trauma z dzieciństwa, trudne początki, sukces, upadek, w końcu powrót w wielkim stylu. Reżyser za punkt wyjścia obiera sobie dwa wątki i kurczowo się ich trzyma. Pierwszy dotyczy błyskawicznego zdobycia przez The Beach Boys statusu gwiazdy popu w latach 60 -tych dzięki serii 11 albumów, której kulminacją był Pet Sounds (w 1966 roku komercyjna klapa, dziś uznawany za arcydzieło barokowego popu). Drugi wątek ma związek z załamaniem nerwowym lidera grupy Briana Wilsona, jego uzależnieniem od narkotyków, a następnie uwolnieniem się od kontrowersyjnego psychoterapeuty Eugene’a Landy’ego, który od 1982 do 1991 roku decydował o zdrowiu, finansach, a nawet życiu osobistym muzyka.
Co więcej, Pohland do roli Wilsona angażuje dwóch aktorów, jakby tworzył dwa oddzielne światy. Paul Dano gra Wilsona u szczytu możliwości twórczych (lata 60-te), zaś John Cusack wciela się w Wilsona starszego, sponiewieranego przez lata choroby psychicznej (lata 80-te). W wywiadach reżyser wspominał ze śmiechem, że odradzano mu zatrudnianie dwóch aktorów. Powinieneś to zrobić z jednym aktorem, to byłby majstersztyk w wykonaniu kogoś takiego jak Ryan Gosling – mówiono mu. Ale on bronił ryzykownej koncepcji. Co więcej, Pohland zabronił Dano i Cusackowi konsultować się w czasie pracy nad filmem. Pozwolił im stworzyć własną wizję bohatera. Cusack często spotykał się z Brianem i Melindą (żoną wokalisty, która pomogła mu uwolnić się od wpływu Landy’ego) oraz słuchał sesji ze Smile (albumu powstającego po Pet Sounds, którego nieukończone i naznaczone sporami tworzenie przyśpieszyło załamanie Wilsona). Tymczasem Dano przeglądał archiwalne filmy Beach Boysów i słuchał sesji nagraniowych Pet Sounds.
Pomimo koncepcyjnego dualizmu przez równe dwie godziny film zachowuje niesamowitą spójność. Tej harmonii nie psuje nawet ciągłe nakładanie się płaszczyzn czasowych. Rodzi się za to napięcie, rośnie ciekawość, pojawiają się pytania: Co było pomiędzy? Jak to się stało, że muzyczny geniusz stał się nagle wrakiem człowieka? Ale Oren Moverman (scenarzysta biografii Boba Dylana – I’m Not There. Gdzie indziej jestem) nie odkrywa wszystkich kart. Ta powściągliwość twórców w dawkowaniu informacji na temat Wilsona jest zaskakująca i godna pochwały. Moverman i Pohland nie żerują na ludzkiej tragedii, nie szukają taniej sensacji (a w życiu muzyka nie brakuje przecież barwnych epizodów). Skupiają się na procesie twórczym, który jest długi, żmudny i wyczerpujący. Rejestrują pierwsze symptomy popadania w obłęd, by potem kibicować bohaterowi w próbach uwolnienia się od psychoterapeuty, który go powoli zabijał.
Sukcesu Love & Mercy nie można upatrywać wyłącznie w śmiałej koncepcji biografii. Dobrą robotę wykonał zespół aktorski. Paul Dano i John Cusack tworzą tu znakomite portrety pożeranych przez własne lęki i obsesje mężczyzn. Pierwszy albo zatraca się w dźwiękach tworzonej muzyki albo smaku narkotyków, drugi jest emocjonalnym kaleką zastraszonym przez swojego prawnego opiekuna i próbującym wyrwać się z jego szponów w chwilach powracającej świadomości. Jego nadzieją jest Melinda – z wyczuciem zagrana przez Elizabeth Banks – kobieta silna, niezależna, jednocześnie bezinteresowna i pełna ciepła. Znakomitemu Paulowi Giamatti przypadła w udziale rola pazernego psychoterapeuty. Ponoć Brian Wilson po seansie przyznał, że był tak bardzo wstrząśnięty kreacją, którą stworzył Giamatti, że prawie chciał wyjść z sali kinowej.
Odpowiedzialny za oprawę dźwiękową Atticus Ross (przy pomocy Marka Linetta, długoletniego współpracownika Wilsona) z kawałków The Beach Boys tworzy znakomite tło dla ekranowej historii. Bo Love & Mercy to film, który nie powstałby bez miłości do muzyki.
Choć nie jestem do końca przekonana tym, jak Pohland i Moverman postanowili opowiedzieć historię Wilsona, będę im wdzięczna za to, że oszczędna formuła filmu – i to wiszące nad widzem pytanie „co było pośrodku” (pomiędzy Dano a Cusackiem) i jak to w rzeczywistości wyglądało – sprawiła, że zainteresowałam się historią i muzyką The Beach Boys. Fragmenty filmów w których Dano, jako Wilson, nagrywa w studiu były fenomenalne 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba