Xavier Dolan w Pieśni słonia dokonuje tego, o czym mówił w swoim reżyserskim debiucie. Co prawda, pięć lat później i w filmie innego reżysera, ale w końcu zabija swoją matkę. Trafia do szpitala psychiatrycznego i gra w kotka i myszkę z personelem placówki.
Jest Boże Narodzenie 1966 roku. W szpitalu dla psychicznie chorych przebywa Michael Aleen (Dolan), który kilka lat temu zabił swoją matkę, słynną śpiewaczkę operową. Gdy w niejasnych okolicznościach znika doktor Lawrence, który prowadził terapię chłopaka, dyrektor szpitala – doktor Green (Bruce Greenwood) postanawia go przesłuchać. Ten chętnie zgadza się na współpracę, ale na własnych warunkach.
Akcja filmu rozgrywa się w zasadzie w jednym pomieszczeniu, zaś wydarzenia z przeszłości poznajemy poprzez retrospekcje. Doktor Green wraz z pielęgniarką Susan Peterson (Catherine Keener) składają swoje zeznania przed przełożonym. Padają nazwiska i fakty, bohaterowie podają strzępki informacji, które wraz z upływającymi minutami tworzą spójną całość. W ten sposób dowiadujemy się całkiem sporo o dzieciństwie chłopaka u boku niekochającej go matki oraz o dziwacznej obsesji na temat słoni. Na jaw wychodzi, naznaczona rodzinną tragedią, historia doktora Greena, którego z Susan Peterson łączy coś więcej niż tylko sprawy zawodowe.
Filmowa zabawa w kotka i myszkę jest intrygująca i wciągająca, głównie za sprawą postaci Michaela. Niezwykle inteligentny chłopak jest bowiem mistrzem manipulacji i owijania sobie ludzi wokół palca, a psychologiczne zagrania stosuje znacznie sprytniej niż przepytujący go psychiatra. W zasadzie doktor Green w pojedynku z pacjentem nie ma szans. Wciąż jest w defensywie. Przypuszczam, że gdyby scenariusz przewidywał więcej kontrataków ze strony lekarza, zyskałaby na tym dynamika filmu.
Belgijski reżyser – Charles Binamé proponuje dość specyficzną konwencję filmu, która niekoniecznie przypadnie wszystkim do gustu. Scenariusz Pieśni słonia powstał bowiem w oparciu o dramat Nicolasa Billona, dlatego czasem można odnieść wrażenie, że ogląda się teatr telewizji. Kamera niechętnie pokazuje, to co znajduje się poza gabinetem psychiatry, o wydarzeniach częściej się mówi, niż się je rejestruje. Na szczęście dialogi są rozpisane na tyle sprawnie i ciekawie, że bez trudu wciągają widza w opowiadaną historię, zakładając, że ów odbiorcy nie przeszkadza teatralność na dużym ekranie.
Domyślam się, że wiele osób wybierze się na seans Pieśni słonia z powodu udziału kanadyjskiego aktora. I słusznie. Xavier Dolan daje popis swoich umiejętności, zgrabnie łącząc wdzięk i nieobliczalność swojego bohatera. Bywa czasem irytujący, ale nigdy się nie nudzi. Zaryzykuje stwierdzenie, że to najlepsza rola Dolana w karierze. Choć aktor grywał w lepszych filmach.
Wydawało mi się, że w pewnych momentach brakowało spójności w oglądaniu. Niektóre sytuacje pozostały niewyjaśnione, przykładowo – skąd pielęgniarka wiedziała, że Michael nigdy jej wcześniej nie okłamał – myślałam, że to będzie miało związek z jakimś wydarzeniem z ich przeszłości. Do tego brakowało mi napięcia w relacji Green-Micheal. Tak jakby Dolan ciągnął całą rozmowę, a lekarz był jedynie dodatkiem. Wydaje mi się, że można było więcej wyciągnąć z tego dramatu.
Bronią się zdjęcia, które mi akurat się podobały. I Xavier rządzi na ekranie. Warto obejrzeć, ale obniżyć wymagania 😛
PolubieniePolubione przez 1 osoba