Lost River

Gdyby Ryan Gosling był trochę młodszy, byłby szkolnym prymusem. Może z nieco wygórowanymi ambicjami. Własny film to jednak nie klasówka, podczas której powtarzanie słów nauczyciela zapewni pozytywną ocenę w dzienniku. Debiutujący reżyser w Lost River ściąga ile wlezie od ulubionych artystów, a krytycy – wiadomo – na kopiowanie mają alergię. Najpierw wygwizdali film na canneńskiej premierze, a potem posypały się niepochlebne recenzje i złośliwości. Pisano, że Gosling pomylił robienie filmu z umieszczaniem tumblerowych gifów z Davida Lyncha i Mario Bavy. Zastanawiano się, czy Bóg mu wybaczy ten debiut (ironicznie nawiązując do filmu Refna Tylko Bóg przebacza, na którym wzorował się początkujący filmowiec). Zaś krytyk magazynu Varity pisał bez skrupułów: Gdyby Terrence Malick i David Lynch jakimś cudem mogli począć filmowe dziecko, które następnie zostałoby uprowadzone i skopane po twarzy przez Nicolasa Windinga Refna, to byłby ten film. Auć!

Pamiętajmy jednak, że filmy nie robi się dla krytyków, ale dla przeciętnych zjadaczy chleba, którzy płacą za bilet do kina.  Spójrzmy chociażby na nasze polskie poletko. Na filmwebie  – po fali negatywnych recenzji i pofestiwalowych komentarzy – chęć obejrzenia thrillera zadeklarowało prawie 9 tysięcy użytkowników. To mniej więcej tyle ile w tej chwili wskazuje licznik przy mainstreamowym tytule Mission: Impossible – Rogue Nation z Tomem Cruisem i prawie 2 tysiące więcej niż w przypadku brytyjskiej komedii szpiegowskiej, Kryptonim U.N.C.L.E. wyreżyserowanej przez lubianego w Polsce Guya Richie. Sukcesem samym w sobie jest wprowadzenie filmu do polskich kin i to w regularnej dystrybucji! Co prawda, zajęło to dystrybutorowi przeszło rok (światowa premiera: 20 maja 2014), ale nawet za oceanem długo ważyły się kinowe losy projektu Goslinga. Początkowo mówiono wyłącznie o VoD lub o limitowanej dystrybucji. Ostatecznie film trafił na ekrany amerykańskich kin dopiero  w kwietniu tego roku. Powiem szczerze, nie spodziewałam się obejrzeć Lost River w zwykłe piątkowe popołudnie wybierając seans z repertuaru dwóch wrocławskich kin, prędzej liczyłam na pokazy festiwalowe. Promocji filmu z pewnością pomogło nazwisko reżysera. Gosling to w końcu popularny aktor i niezwykle lubiany, nawet jeśli królujące w Hollywood popularne kino gatunkowe, to nie jego bajka. Kanadyjczyk od lat flirtuje z kinem niszowym i zwykle angażuje się w bardzo osobliwe projekty (Miłość LarsaDrive, Tylko Bóg wybacza, Drugie oblicze). I pomimo tych nieoczywistych aktorskich wyborów bez trudu zjednuje sobie sympatię widzów.kultura_kulturalnie po godzinach Nie ma najmniejszych wątpliwości, że Ryan Gosling chce tworzyć właśnie takie filmy w jakich gra. Stawia na kino charakterystyczne, osobliwe. Ale do tego potrzebna jest własna wizja, własny głos, którego początkujący reżyser nie potrafi z siebie wydobyć. Z motywów podpatrzonych u innych lepi swoją własną filmową rzeczywistość. Na myśl przychodzi kino Nicolasa Windinga Refna (paleta barw), Mario Bavy i David Lynch (krwawe sceny w klubie, pojawienie się gwiazdy Czarnej niedzieli Barbary Steele), czy Terrence’a Malicka (sceny w trawie, przypominające głaskanie kłosów). Gosling dobiera sobie również nieprzypadkowych współpracowników. Z wieloma z nich spotkał się wcześniej na planie filmowym jako aktor albo to bliscy współpracownicy jego filmowych mentorów. Christina Hendricks pojawiła się w Drive, Ben Mendelsohn i Eva Mendes (prywatnie partnerka Goslinga) w Drugim obliczu. Kompozytor Johnny Jewel współpracował z Refnem przy Drive i Bronsonie, a kostiumografka Erin Benech ubierała Goslinga nie tylko u Refna, ale równiż w dwóch filmach Dereka Cianfrance’a – Blue Valentine i Drugim obliczu.

Wizualna strona projektu Kanadyjczyka jest znakomita. Spora tym zasługa Benoît Debie, który stworzył imponujące, pulsujące emocjami kadry, zawieszone gdzieś pomiędzy jawą i snem. Neonowe barwy słusznie kojarzą się ze stylistyką filmu Spring Breakers, w którym Debie również staną za kamerą. Belgijski operator, który  ponoć niechętnie korzysta ze sztucznego światła, za wszelką cenę stara się wyłapać te momenty, w których światło pracuje w przestrzeni. Gosling w wywiadach wspominał jak wielokrotnie po zakończeniu zdjęć wspólnie z Debie dogrywał materiał. Siedzieli ukryci w trawie, rejestrując wszystkie szelesty, światła i głosy. Efekt wzrokowy wzmacnia klimatyczna muzyka autorstwa Johnny’ego Jewela.

Wyrafinowany język wizualny Lost River kontrastuje z prostą historią filmu. Głównymi bohaterami opowieści są matka i syn – Billy i Bones – mieszkający w starym rodzinnym domu, który w każdej chwili może zostać im odebrany przez bank. Z nędzą rodzina radzi sobie jak tylko może. Atrakcyjna Billy, za namową bankiera zatrudnia się w nocnym klubie, oferującym gościom osobliwe atrakcje w stylu gore porn. Outsider Bones, plądruje opuszczone budynki w poszukiwaniu drogocennej miedzi, stając w szranki z Bullym, samozwańczym królem okolicy, który sieje postrach wśród mieszkańców miasta.

Scenariusz filmu pozostawia wiele do życzenia. Gosling z trudem – zwłaszcza w pierwszej połowie – buduje napięcie, a historia, którą próbuje opowiedzieć jest jednowymiarowa. Wątki pozbawione są kontekstu, a postaci nijakie. Główny bohater – przyzwoicie zagrany przez szkockiego aktora Iaina De Caesteckera (znany z serialu Agenci T.A.R.C.Z.Y.) – jest zbyt przezroczysty jak na centralną postać opowieści.  Całą uwagę skupia jego matka, czyli Christina Hendricks, która musi bronić się przed zakusami obleśnego bankiera Dave’a (znakomity Ben Mendelsohn). Z kolei postać Bully’ego (Matt Smith) sprawia wrażenie jakby przez przypadek znalazła się nie w tej bajce. Kim jest ten człowiek, dlaczego tak się zachowuje? Widz zachodzi w głowę, ale Gosling najwyraźniej nie zaprząta sobie tym głowy. Jest jeszcze Rat (Saoirse Ronan) – koleżanka Bonesa, która opiekuje się schorowaną babką (w tej roli milcząca Barbara Steele). Płaskie postaci ożywają tylko raz. Gdy Billy staje na scenie w klubie, by spełnić fantazje rozmaitych popaprańców, Bones musi zmierzyć się z okrutnym Bullym. Atmosfera gęstnieje. Magia miesza się z brutalną rzeczywistością. To najlepszy moment Lost River. Niestety jedyny.

Z historii nieśmiało wyłania się kontekst polityczny filmu. Oto straszące brzydotą Detroit, niegdyś symbol amerykańskiej prosperity, dziś bardziej miasto duchów, symbolizuje upadek amerykańskiego snu. Ale fascynacja tym amerykańskim miastem to nic nowego w kinematografii. Całkiem niedawno zaniedbane Detroit oczarowało Jima Jarmuscha w znakomitym Tylko kochankowie przeżyją.

Pomimo licznych niedociągnięć, seans Lost River nie jest drogą przez mękę, świetna obsada i imponująca forma (cóż z tego, że podpatrzona u innych) rekompensują w pewnym stopniu czas spędzony w kinie. Mam nadzieję, że gdy za jakiś czas Gosling ponownie zasiądzie na krzesełku reżysera, rzadziej będzie korzystał z kombinacji klawiszy copy -paste, a postara się znaleźć własny język filmowy. Trzymam kciuki.

 

 

2 Komentarze Dodaj własny

  1. Diana Domin pisze:

    Intryguje mnie ten film i podejście Goslinga, a przede wszystkim wspomniane przez Ciebie zdjęcia, które często rekompensują mi całą resztę (spaczenie zawodowe ;)). Może to takie pierwsze śliwki robaczywki, żeby się poczuć, poszukać, co mu najbardziej leży. Film na pewno zobaczę i dam znać 🙂

    Polubienie

    1. Kulturalnie Po Godzinach pisze:

      Jestem pełna podziwu dla Goslinga. Godnie zniósł krytykę ciężkiego kalibru. A pewnie oberwało mu się bardziej niż każdemu innemu początkującemu reżyserowi, tylko dlatego, ze jest popularnym aktorem…Ja również sporo jestem w stanie wybaczyć produkcji, ale po prostu jestem wrażliwa na piękno…Jestem bardzo ciekawa opinii osoby, która może na ten film spojrzeć profesjonalnie…czekam na Twój komentarz 🙂 Pozdrawiam

      Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s