Wiek Adaline / The Age of Adaline

PIĘKNA ONA, PIĘKNY ON

Adaline Bowman ma to, czego pozazdrościć jej może każda kobieta: młodość, zdrowie i olśniewającą urodę. Jednak jej życie to nie bajka. To ciągła ucieczka przed ludźmi i miłością. A cóż warte jest życie bez miłości? Jeśli w Waszej duszy drzemie cichy romantyk ta miłosna historia bez trudu Was poniesie. Niestety, w mojej duszy obok romantyka pomieszkuje złośliwy krytyk. I to właśnie on nie pozwolił mi należycie nacieszyć się seansem Wieku Adaline.

Adaline (Blake Lively) urodziła się na początku XX wieku. Żyła jak przeciętna kobieta. Młodo wyszła za mąż, urodziła córkę. Jednak pewnej nocy zdarzył się wypadek samochodowy, na skutek którego zegar biologiczny kobiety stanął w miejscu. Świat jednak niezmiennie pędził we własnym tempie. Gdy inni starzeli się i odchodzili, Adaline wciąż zachowywała bystry umysł, zdrowie i młodzieńczy wygląd. Jej życie pomału stawało się udręką, aż w końcu zmieniło się w ciągłą ucieczkę przed własną tożsamością i ludzką ciekawością. Pewnego dnia dziewczyna poznaje Ellisa Jonesa (Michiel Huisman) musi wybierać: albo dać nogę (skoro nie może się zestarzeć obok ukochanego), albo wyznać mu prawdę o sobie…

Lee Toland Krieger to reżyser znakomitego Celeste i Jesse – Na zawsze razem, nic też dziwnego, że skusiłam się na seans Wieku Adaline. W poprzednim, skromnym, niskobudżetowym projekcie amerykański reżyser mówił o tym, co wiedzieliśmy od dawna, a Hollywood jakoś niechętnie się do tego przyznaje – że miłość nie trwa wiecznie. Data ważności związku nawet najbardziej dobranej pary pod słońcem może zwyczajnie wygasnąć. W najnowszym filmie – nakręconym z rozmachem i za duże pieniądze – Krieger przekonuje, że w życiu najważniejsza jest miłość, tylko ona  jest w stanie przezwyciężyć wszelkie trudności. Osobiście bardziej się skłaniam ku tezie numer jeden, ale Hollywood woli opowiadać bajki. I już tylko od Waszej wrażliwości zależy, czy odnajdziecie się w tej konwencji.

W tej hollywoodzkiej bajce ona jest niedostępną księżniczką, na której ciąży klątwa. Jest mądra i skromna, nie lubi rzucać się w oczy (choć z urodą Lively to raczej trudne). On jest rycerzem na białym koniu, choć zamiast konia ma starego saaba, a pałac zamienił na nowoczesny loft. Słucha jazzu i zna się na klasyce literatury. Jest inteligentny i dowcipny. Do tego jak na prawdziwego dżentelmena przystało ma gest. Rozmowa tych dwojga to nie zwykła wymiana zdań, to konkurs krasomówczy. Pojedynek na lepszy żart.

Świetnie dialogi to zasługa duetu: J. Mills Goodloe i Salvador Paskowitz. Niestety, cały czar pryska, gdy do głosu dochodzi narrator. W czasie licznych retrospektyw, bez których nie mogłaby się obejść ta ponad 100-letnia historia, udział narratora jest konieczny i zrozumiały. Jednak reżyser pozwala mu komentować również bieżące wydarzenia. I tu popełnia błąd, bo wypowiedzi narratora skutecznie niweczą wysiłek twórców filmu, który włożyli w budowanie romantycznego nastroju. Gdybym oglądała film w domu, a nie w kinie, wówczas bez oporów przyciskałabym „mute” na pilocie. Narracja to bolączka wielu filmów, ale w Wieku Adaline dysonans między zgrabnie napisanymi dialogami a słabo poprowadzoną narracją jest nie do zniesienia.

Bajkowy romans mógłby się skończyć dla widza rozczarowaniem, ale na szczęście Krieger ma asa w rękawie. Jest nim Harrison Ford w drugoplanowej roli. To właśnie postać Williama (bez wchodzenia w szczegóły, by nie zepsuć Wam zabawy) pozwala twórcom odejść od uniwersalnej formuły romansu i nadać miłosnej historii osobliwy ton. Ford zachwyca również doskonałą formą, podobnie jak- pojawiająca się w kilku scenach – Ellen Burstyn. W ten sposób starsze pokolenie kradnie młodszym film. Blake Lively i Michiel Huisman tworzą piękną ekranową parę, od której trudno oderwać wzrok, ale między aktorami wyraźnie brakuje chemii.

Film Kriegera opowiada historię starą jak świat, o dwojgu ludzi, których dzieli wszystko, a jednak łączy uczucie. Nie mogą jednak w pełni zakosztować magii miłości z powodu klątwy ciążącej na dziewczynie. Ta bajkowa konwencja jest nam dobrze znana, wiemy, że w końcu doprowadzi nas do happy-endu. Nie wiemy tylko jak. Co odmieni los dziewczyny, kto zdejmie z niej klątwę? I tu twórcy pozwalają nam chwilę posiedzieć w niepewności. Oczywiście tylko do czasu, gdy wszystkie elementy układanki ułożą się nam w głowie w całość. Niestety na długo przed zakończeniem seansu.

 

Jeden Komentarz Dodaj własny

  1. mimu pisze:

    Zgadzam sie w 100% z opinią. Głos narratora był drazniacy a happy end zdecydowanie zbyt cukierkowy. Myślę ze bardziej oszczędne zakończenie mogło uratować cały film a w tym wypadku wyszlam z kina z poczuciem , że obejrzałam naiwną bajeczkę.

    Polubione przez 1 osoba

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s