Medea (NT Live)

BO TO NIESZCZĘŚLIWA KOBIETA BYŁA

Mimo, że od napisania Medei przez Eurypidesa upłynęły setki lat, to na świecie aż tak wiele się nie zmieniło. Kobiety nadal bywają zdradzane i porzucane przez swych mężów, a matki – choć wydaje się to mało prawdopodobne – czasami, w przypływie gniewu i bezradności, mordują własne dzieci. Nic dziwnego zatem, że ten starożytny dramat nic a nic nie stracił na wartości. Postać Medei i jej kondycja umysłowa do dziś jest tematem niezwykle atrakcyjnym. Teatry na całym świecie wciąż chętnie go podejmują.

Londyński National Theatre również nie oparł się tej pokusie i sięgnął po dramat Eurypidesa (choć dopiero po raz pierwszy w swojej pięćdziesięcioletniej historii!). Nie ma się jednak czemu dziwić, w końcu Medea tworzy jeden z najciekawszych w sztuce portretów psychologicznych kobiety upadłej. Niemalże 2 500-letnią sztukę niezwykle łatwo jest odnieść do współczesności. Gazety raz na jakiś czas donoszą o podobnych zbrodniach. Być może dlatego reżyserka, Carrie Cracknell porzuciła wersję oldfashioned Medei i zdecydowała się na coś bardziej teraźniejszego. Zrezygnowała nie tylko z oryginalnego tekstu Eurypidesa, opierając sztukę na tekście Bena Powera, ale również wzbogaciła dramat o muzykę znanych z formacji Goldfrapp – Alison Goldfrapp i Willa Gregory’ego. Współczesna jest też scenografia i kostiumy – główna bohaterka przechadza się po scenie w bojówkach, szczotkuje zęby, a dzieciom włącza telewizyjne bajki na dobranoc. Cracknell nie rezygnuje jednak z tego, co w dramacie Eurypidesa najważniejsze – z wyraźnego kobiecego portretu (co nie udałoby się bez Helen McCrory, ale o tym nieco później), bo ten nie ma nie ma daty przydatności. Porusza dziś tak samo jak niegdyś.

Wydawać by się mogło, że kobiecą duszę znać mogą tylko kobiety. Tymczasem Eurypides pisząc Medeę wykazał się niezwykłym wyczuciem. Zabawne, że pisał ją w czasach, gdy kobieta miała przypisaną prawie wyłącznie rolę matki i żony. Ba, nawet sztuka w teatrze nie była dla niej, bowiem prawo wstępu do teatru mieli wyłącznie mężczyźni. Zaskakiwać więc może trafność spostrzeżeń Eurypidesa i niezwykle głęboka analiza zachowań bohaterki. Dziś, gdy role płci pięknej w społeczeństwie diametralnie się zmieniły się, a lekarz pomaga w sprawach natury psychologicznej i uczuciowej – zagadka stanu umysłowego Medei nadal jest przejmująca i bywa trudna do ogarnięcia ludzkim rozumem. Cracknell nie próbuje jednak tej zagadki rozwikłać. Przedstawia fakty takie jakie są, nie analizuje, nie wydaje opinii. Tę pozostawia widzowi. Nie jest to jednak łatwe, zwłaszcza, że Medeę raz się lubi i jej kibicuje, innym razem nienawidzi.

Istota dramatu nie gubi się nawet we współczesnej konwencji spektaklu. Porywa współczesna muzyka z elementami elektro oraz choreografia Lucy Guerin, które tylko raz wysuwają się na pierwszy plan – w przepięknej scenie zaślubin Jazona z koryncką królewną. Ciekawą, bo dwupoziomową scenografię proponuje Tom Scutt. Na dole gości smutek, żal i żądza zemsty, na górze osiedla się radość i szczęście – świat, którego już nigdy nie zazna główna bohaterka.

Helen McCrory jako Medea wspina się na wyżyny swoich umiejętności aktorskich i śmiało można powiedzieć, że odgrywa tu rolę swojego życia. Brytyjka jest intrygująca niezależnie od tego, czy właśnie na scenie jest kochającą matką, porzuconą kobietą czy kobietą nieprzewidywalną i zdolną do nieludzkich czynów. We wszystkich wcieleniach wypada niezwykle wiarygodnie. McCrory ma niespotykaną łatwość w pokazywaniu uczuć, często bardzo skrajnych, od miłości i oddania, po nienawiść, a nawet szaleństwo i w tym należy upatrywać sukcesu tej sztuki. Chór kobiet niezmiennie towarzyszy głównej bohaterce na scenie. Jest głosem jej sumienia, doradcą albo urojeniem szwankującego umysłu, potęguje uczucia kotłujące się w jej głowie i sercu. Niezwykła chemia panuje panuje między McCrory i Danny’m Sapani, odgrywającym rolę niewiernego męża. Odpychanie – przyciąganie, miłość – nienawiść, scena aż drży od skrajnych emocji, które targają byłymi małżonkami. Sapani – pomimo wyrazistej roli – pozostaje jednak w cieniu, bo choć londyńska Medea jest nie jest sztuką jednego aktora, to jednak po oklaskach w głowie pozostaje jedynie kreacja McCrory.

 

 

 

 

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s