Termopile polskie #1 (Teatr Polski we Wrocławiu)

NU, POGODI ! 

Polsko – rosyjskie antagonizmy Jan Klata błyskotliwie zamknął w muzycznym cytacie z kultury popularnej. Oto Kniaź Potiomkin (Bartosz Porczyk) rzuca się w pogoń za Tadeuszem Kościuszko (Marcin Pempuś), a z głośników dobiega melodia znana wszystkim dzieciakom wychowanym w Polsce w latach osiemdziesiątych. W rosyjskim filmie animowanym sprytnemu zającowi zawsze udało się przechytrzyć złego wilka, w polskiej historii bajkowe scenariusze nie zawsze się spełniały. Ale Rosja nie musi grozić Polsce palcem Potiomkina, krzycząc: Nu, pogodi!. Bierze, co chce. Dziś, kiedy Moskwa znów pręży muskuły i ostrzy zęby na ukraińskie łupy, tekst Tadeusza Micińskiego zyskuje nowy kontekst, dzięki czemu, po scenie Teatru Polskiego we Wrocławiu, wiatr historii wieje jeszcze silniej.

Jan Klata ryzykuje sporo biorąc na warsztat bełkotliwy, niedokończony tekst, kolosalnych rozmiarów. Choć pomysł wyjściowy Micińskiego jest intrygujący. Cała opowieść rodzi się w głowie Józefa Poniatowskiego, który ginie w bohaterski sposób w nurtach płytkiej rzeczki pod Lipskiem, osłaniając Napoleona. Kule przeszywające jego ciało wprawiają w ruch przechowywane w zakamarkach pamięci obrazy. Od młodości po moment śmierci. Od hańby do chwały. Od upokarzającego króla spotkania Katarzyny II ze Stanisławem Augustem w Kaniowie, tryumfalne uchwalenie Konstytucji 3 Maja, haniebną konfederację targowicką i sejm rozbiorowy w Grodnie, po insurekcja kościuszkowska i rzeź Pragi, aż w końcu po III rozbiór Polski. Jednak militarne klęski i zwycięstwa, międzypaństwowe sojusze, intrygi dworskie sprzed wieków, mogą nas obchodzić tyle, co pożółkły podręcznik do historii, który smutno tkwi na półce z książkami.

Znacznie ciekawsze niż historyczne tło są postacie przedstawione w Termpoliach polskich. Klata zdaje się dostrzegać mocną stronę dramatu, dlatego wraz ze znakomitym zespołem Teatru Polskiego tworzy niezwykle barwne portrety. Reżyser stawia przed aktorami trudne zadanie – angażuje zaledwie dwanaście osób do inscenizacji dramatu, która przewiduje aż siedemdziesiąt ról. Nic też dziwnego, że Marian Czerski, Michał Chorosiński, Jakub Giel, Andrzej Kłak, Marcin Pempuś i Edwin Petrykat dwoją się i troją, raz grając wrogów, innym razem patriotów. Trudno czasem za tym nadążyć i tylko doskonała znajomość historii Polski może uchronić przed zamętem w głowie (ale przecież podręcznik do historii pokrywa spora warstwa kurzu). Mieszanie widzom w głowach nie było jednak zamiarem reżysera. O tak skromnej ekipie nie przesądziły również względy ekonomiczne. Klata w wywiadach tłumaczył to szacunkiem do aktora, który nie pozwala mu zaangażowanie kogokolwiek, tylko po to, by wygłosił kilka zdań i opuścił scenę. Całkowicie trafia do mnie taki argument. Dodatkowo wysiłek intelektualny, do którego mimochodem zmuszają nas aktorskie przebieranki, wymagają całkowitego skupienia i zaangażowania w to, co dzieje się na deskach teatru.

Tak, jak po niedawnej premierze Dziadów w reżyserii Michała Zadary, tak po Termpoliach polskich, ciśnie mi się na usta Porczyk – superstar. Aktor jako Kniaź Patiomkin – kochanek i cień carycy Katarzyny II – kradnie każdą scenę, w której się pojawia. Dowcipny gimnastyczny strój w kolorze flagi rosyjskiej eksponuje jego wysportowaną sylwetkę, prężny, defiladowy ruch zdradza zamiłowanie do musztry żołnierskiej, a gimnastyczne akrobacje świadczą o miłości do sportu. Czyżby lustrzanym odbiciem Potiomkina był obecny prezydent Federacji Rosyjskiej?

Sportowych nawiązań w Termopliach … Klaty jest co nie miara. Wysportowany Potkiomkin, worek bokserski z mapą Polski, rękawice bokserskie, które ochoczo przywdziewa książę Pepi (Wiesław Cichy), ale nie bardzo wie jaki zrobić z nich pożytek, w końcu koń gimnastyczny, na którym caryca Katarzyna II (Halina Rasiakówna) przeżywa chwile uniesienia ze swoimi licznymi kochankami. Dziwne, że Jan Klata nie przeniósł dramtu Micińskiego na ring albo salę gimnastyczną. Tymczasem lądujemy na spowitą gęstą mgłą polskiej ziemi. Pomysł z wyłożeniem sceny ziemią, nie jest całkiem nowy (skojarzenie ze świetnym Zwycięstwem w reżyserii Heleny Kaut-Howson, niegdyś wystawianym we Wrocławskim Teatrze Współczesnym), ale słuszny. Tu walczą o wolność polscy patrioci, tu chowa się ich ciała. Tu w przewrotnej, finałowej scenie zamieni sie w złoty piasek nadmorskiego kurortu.

Scenografia Justyny Łagowskiej jest oszczędna. Cztery wielkie lustra, umieszczone tuż nad sceną, w których może się przeglądać naród polski. Smutno wiszący w oddali fortepian (nie wiem po co) oraz olbrzmi krzyż, który unosi torturowaną jak Chrystusa Polskę / Witę (Janka Woźnicka). Ciekawe są kostiumy. Dominują barwy wojenne. Caryca ma moro sukienkę z odważnym dekoltem i łobuzersko wystającymi majtakmi w kolorze wściekłej pomarańczy, polska magnateria dźwiga na piersiach olbrzymie ordery, a Wita niczym anioł nosi długie włosy i białą zwiewną suknię. Poza kostiumami i scenografią, wizualną atrakcyjność przedstawienia zapewnia ruch sceniczny, drobiazgowo dopracowany przez nieodłącznego kompana Klaty – Maćka Prusaka. Niezwykle różnorodną i zaskakującą muzykę do spektaklu skomponował Robert Piernikowski, lider hiphopowej formacji Napszyklat, z którym reżyser współpracował przy okazji krakowskiego spektaklu Król Edyp. Ode mnie Klata dostaje jeden punkt mniej za niemalże całkowitą rezygnację z muzycznych zapożyczeń, z których jego teatr słynie.

Jan Klata w w 223. rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 Maja toczy we Wrocławiu swoje termopile polskie i wychodzi z nich bez szwanku. Jednak zwycięstwo w stolicy Dolnego Śląska nie będzie należało do najbardziej pamiętnych w jego karierze, bo zdarzało mu się zwyciężać w piękniejszym stylu.

_____________________________

Tekst został opublikowany w Internetowym Magazynie „Teatralia”

 

 

 

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s