Na gorącej linii
Zanim Ivan Locke wsiądzie do swojego bmw i pogna w stronę Londynu, będzie mógł się uważać za prawdziwego szczęściarza. Ma dobrą pracę, kochającą żonę i dwóch synów, którzy właśnie czekają na powrót do domu głowy rodziny, by wspólnie obejrzeć ważny mecz. Locke ma jednak pewne zobowiązanie do wypełnienia. Gdy po 85 minutach dotrze w końcu do celu podróży, będzie chyba największym pechowcem na świecie.
Locke w nocy opuszcza plac budowy tuż przed kluczowym momentem wylewania fundamentów pod wielką inwestycję. Udaje się z Birmingham do Londynu, gdzie jego przypadkowa kochanka, Bethan właśnie rodzi jego dziecko. Nie kocha kobiety, właściwie jej nie zna, ale uważa, że powinien być przy porodzie, bo tak postępuje mężczyzna z zasadami. Co więcej, chce udowodnić sobie, że w niczym nie przypomina swojego ojca – lekkoducha i w przeciwieństwie do niego bierze pełną odpowiedzialność za swoje czyny. Locke miał plan. Chciał powiedzieć żonie wcześniej o nic nieznaczącym skoku w bok, ale los okazał się kapryśny. Bethan zbyt szybko trafiła na porodówkę. Teraz przez telefon żonie musi tłumaczyć się ze zdrady, a szefowi z dezercji z pracy. Jednocześnie uspokaja rozhisteryzowaną kochankę, rozmawia z zaniepokojonymi synami, a swoim współpracownikom daje niezbędne wskazówki do przeprowadzenia akcji. Locke jest na gorącej linii z całym światem. A nawet z zaświatem, bo mężczyzna mówi również do swojego ojca, jakby cały czas próbował przekonać siebie, że słusznie postępuje.
Steven Knight wybrał dość ryzykowną formułę one man show. Ale w światowej kinematografii znajdzie się całkiem sporo tego typu obrazów, między innymi w Pogrzebanym Ryan Reynolds znajduje się w trumnie, we Wszystko stracone Robert Redford samotnie dryfuje po morzu. Tym razem cała odpowiedzialność za powodzenie filmu spada na Toma Hardy’ego. Musi on skupić na sobie uwagę widza przez 85 minut, bo kamera jest wyjątkowo uporczywa i niechętnie spogląda poza kabinę samochodu (sporadycznie pokazuje rozmazane światło ulicznych lamp, sznur samochodów). Hardy wychodzi z tego aktorskiego zadania zwycięsko, nawet gdy jego opanowany bohater nie pozwala mu na zbytnie szarżowanie. Pomaga mu trzymający w napięciu scenariusz, świetnie napisane rozmowy oraz nienachalne żarty, które skutecznie rozładowują emocje. I choć słyszymy w słuchawce tylko głosy rozmówców Ivana, czujemy, że po drugiej stronie są ludzie z krwi i kości. Oczywiście można znależć dziurę w całym i przyczepić się, że filozoficzne rozważania budowlańca czasami brzmią sztucznie, a istotny dla psychologicznego profilu Locke’ego wątek ojca można było wpleść w dialogi z rodziną, zamiast w rozmowy z duchem. Myślę jednak, że te drobne przewinienia można Knightowi wybaczyć.