ŻYCIE TO NIE FILM, CZYLI DON JON Z PRZYMRUŻENIEM OKA ODKRYWA ŻYCIOWE PRAWDY
Miało być głośno, skandalizująco i ciekawie. Z tej trójki udało się na pewno to pierwsze, co do reszty można mieć większe lub mniejsze wątpliwości. O czym mowa? O najnowszym filmie i zarazem pełnometrażowym debiucie reżyserskim jednego z najpopularniejszych amerykańskich aktorów, Josepha Gordona -Levitta. Don Jon to film, o którym się mówi od czasu najbardziej prestiżowych tegorocznych festiwali (Sundance, Berlin), choć tam nosił jeszcze tytuł Don Jon’s Addiction i w dużej części składał się z nieocenzurowanych scen seksu. Reżyser, a zarazem aktor i scenarzysta nieźle musiał się napocić, by usunąć z filmu wszystkie kontrowersyjne i zbyt dosłowne sceny, aby film ostatecznie otrzymał kategorię R, odpowiednią dla nastoletnich widzów. Siłą rzeczy, nowa wersja kinowa straciła nieco swój skandalizujący wymiar, stając się jedynie filmem odważnym. Choć z drugiej strony, głosy, tych, którzy mieli okazję zaznajomić się z pierwowzorem, są jednoznaczne – film zyskał na wartości, bo spoza tych wszystkich nagich piersi i pośladków przedarły się i światło dzienne ujrzały niektóre istotne życiowe prawdy.
Tuż po seansie czułam lekkie rozczarowanie i niedosyt. Nic dziwnego, był to jeden z najbardziej oczekiwanych przeze mnie filmów roku. Nie ukrywam też, że powodem mojego oczekiwania, był przystojny Joseph Gordon – Levitt, którego pamiętam jako słodkiego Tommy’ego z Trzeciej Planety od Słońca, i którego bezgranicznie pokochałam w 500 dni miłości. I choć zdecydowanie bliżej mi do Josepha jako miłego chłopaka z sąsiedztwa (jak we wspomnianym 500 dni…), to jego metamorfoza w przypakowanego macho z nieciekawą fryzurą wzbudziła moją ciekawość. Aktorsko w Don Jonie nie zawodzi ani na chwilę. Przemiana zewnętrzna wystarczyła by stworzyć portret faceta-narcyza, obsesyjnie pielęgnującego swoje ciało na siłowni, co wieczór wychodzącego z imprezy z inną kobietą i mylącego porno z prawdziwym seksem.
Jon (Gordon-Levitt), ma kilka wartości, które wyznaje i które niczym mantrę powtarza w kółko: my body, my pad, my ride, my family, my church, my boys, my girls, my porn. Po tej deklaracji można się domyślać, że w życiu liczy się tylko On. Dziewczyny traktuje przedmiotowo, nadając im oceny od jeden do dziesięciu (z taką poniżej szóstki nie wypada iść do łóżka). Po każdej upojnej nocy nie da rady zmrużyć oka bez obejrzenia ulubionego porno. Bo tylko w filmach seks jest taki jaki być powinien. A żadna sprowadzona na noc dziewczyna nie jest w stanie sprostać jego wymaganiom seksualnym. Nawet Barbara (Scarlett Johansson), którą od razu określił jako dziesiątkę nie sprawdziła się w łóżku. Ale to jedyna dziewczyna, która spowodowała, że Jon zapragnął prawdziwego związku, ze wspólnymi zakupami, wyjściem do kina i obiadami u rodziców.

Trzeba przyznać, że Gordon- Levitt miał nosa do aktorów. Choć, jak plotka głosi początkowo w roli Jona chciał obsadzić najbardziej seksownego (przynajmniej tak tytułowanego przez Vanity Fair) aktora ostatnich lat, Channinga Tatuma. Ostatecznie jednak sam nietwarzowo przyciął włosy i zwiększył obwód bicepsów. O tym, że Scarlett Johansson zagra Barbarę, było wiadomo od początku. Aktor napisał scenariusz specjalnie dla niej (złośliwi śmieją się, że film powstał po to, by Gordon – Levitt mógł pocałować Johansson). Nie ulega wątpliwości, że nikt inny do tej roli nie pasował bardziej. Choć nie rozumiem zachwytów nad jej aktorstwem, trudno nie zgodzić się, że idealnie zagrała kokieteryjną Barbarę, bezgranicznie i naiwnie wierzącą w miłość do grobowej deski i księcia na białym koniu. Równie ciekawa okazała się rodzina Martello. Ojciec (rewelacyjny Tony Danza), dla którego transmisja meczu w telewizji jest ważniejsza od rodzinnego posiłku, doceniający syna dopiero wtedy, gdy ten przyprowadza do domu piękną Barbarę. Matka (Glenne Headly), która rozpacza, że wygląda jak babcia, a nie może się doczekać wnuków oraz milcząca siostra (Brie Larson), która w kulminacyjnym momencie jako jedyna mówi bratu co faktycznie myśli o jego dziewczynie. No i na koniec Esther (Julianne Moore), szkolna koleżanka Jona, która pewnie z racji wieku i większego doświadczenia, staje się jego powierniczką, choć ich początki bywają trudne.

Przyznaję się, że w pierwszym momencie odebrałam film jako bardzo płytki i realizujący oczekiwania tylko w kwestii rozrywki. Jednak z czasem zauważam w nim coraz więcej pozytywnych stron, choć nie twierdzę, że
Don Jon wad nie ma. Z jednej strony zdjęcia i ich montaż, które sprawiają wrażenie, że zamiast filmu oglądamy teledysk lub reklamę są rewelacyjne, z drugiej strony, migawki pełne kobiecych piersi, pośladków i udawanego seksu dość szczelnie przykrywają inne ważne rzeczy, które Gordon- Levitt usiłuje nam przedstawić. Ciekawy efekt dały często powtarzane zdjęcia: Jona w drodze do kościoła, Jon u spowiedzi, Jon na siłowni, które w sposób ciekawy i dowcipny akcentują te wartości, które dla bohatera są najważniejsze.

Pozornie płytki
Don Jon przemyca jednak sporo życiowych prawd. Nałogowe oglądanie porno jest tu tylko pretekstem do poruszenia wielu innych kwestiach i zachowań obserwowanych w dzisiejszym świecie, gdzie seks, w różnej postaci jest na wyciągnięcie ręki, gdzie budowanie damsko-męskich relacji jest nie lada wyzwaniem. Gordon- Levitt udowadnia, że życie jest pełne niezbędnych kompromisów, którym czasami ciężko sprostać (Jon pójdzie z Barbarą do kina na romantyczną komedię, ale z oglądania porno nie potrafi zrezygnować). Ale
Don Jon to nie tylko satyra na związki. To też satyra na współczesny model rodziny (ojciec zapatrzony w telewizor, córka nierozstająca się z telefonem, praktycznie nie wymieniający ze sobą słów) oraz satyra kościół (Jon regularnie co tydzień spowiada się z masturbacji i ilości obejrzanych pornosów, a malejąca ich liczba nie jest równoznaczna z mniejszą ilością „zdrowasiek” do odmówienia jako pokutę).

Kto nastawia się na coś więcej niż rozrywkę, podobnie jak ja poczuje niedosyt. Ale zaznaczam, bardzo lekki niedosyt. Komedia, której nie zabrakło ani lekkości, ani barwnych postaci trzyma wyrównany poziom przez całe 90 minut. Wbrew zapowiedziom, nie skandalizuje, ale bawi. I dobrze, skandal w pierwotnej wersji mógłby być niestrawny.
________________________________
tekst: Agnieszka
Reżyseria i scenariusz: Joseph Gordon – Levitt
Obsada: Joseph Gordon – Levitt, Scarlett Johansson, Tony Danza, Julienne Moore, Glenne Headly, Brie Larson
USA, 2013
4. American Film Festival, Wrocław 2013
Dodaj do ulubionych:
Polubienie Wczytywanie…
Z tego co piszesz wynika, że film bardzo mi się spodoba. Nie mogę się doczekać kinowej premiery! 🙂
PolubieniePolubienie
Ponieważ mój blog trwa, pod innym adresem, ale jest.
Zapraszam do siebie na nowe wiersze, robiąc gest.
Pisząc wpis z powiadomieniem na Twoim blogu,
wierszem, bo wierszem na moim blogu notki pisane,
jednak skoro byłe/aś to wiesz, co jest tam grane.
Zapraszam,
Versemovie:)
PolubieniePolubienie
Czytałam kilka recenzji w których ten film był przedstawiony jako słaby i przereklamowany… Nie wiem, nie wiem… Nie mogę się doczekać kiedy sama sprawdzę na własnej skórze.
PolubieniePolubienie