SPOTKANIE Z OBCYM
Najnowsze przedstawienie Teatru Polskiego rozpoczęło się nietypowo. Zaproszona na scenę publiczność mogła z bliska obserwować aktorów zgromadzonych wokół fortepianu. W mojej głowie od razu zrodziło się pytanie o cel owego zabiegu. Pomyślałam ,że reżyser Michał Borczuch chciał nas skonfrontować z postaciami dramatu, chciał byśmy spojrzeli w oczy tej wielonarodowej mieszance, jednostkom zamkniętym we własnych małych społecznościach, którzy w pewnym stopniu stanowią dla nas zagrożenie, a nawet uruchamiają w nas podskórny lęk. Może i to siedziało w głowie reżysera w chwili konstruowania sceny, ale zdaje się, że bardziej chodziło o ratowanie pierwotnej wizji spektaklu, który składać się miał z dwóch dramatów Bernarda-Marie Koltèsa – Zachodnie wybrzeże i Powrót na pustynię. Tymczasem z tego drugiego pozostała wyłącznie namiastka w postaci kilkunastominutowej milczącej sceny, która może być zupełnie niezrozumiała dla osób, które dotąd nie zetknęły się z twórczością francuskiego dramatopisarza. A przecież Koltès do najpopularniejszych w Polsce nie należy.
Fabuła Zachodniego wybrzeża rozpoczyna się w momencie, gdy ostatni widz zasiada na widowni, a białoskóry biznesmen – Maurycy Koch (Wojciech Ziemiański) pojawia się w porcie, w miejscu zawładniętym przez kolorowych imigrantów. Z nieznanych powodów właśnie tam chce popełnić samobójstwo. W tle błyszczy jego jaguar, przedmiot pożądania tutejszych mieszkańców, szczekają bezpańskie psy, a gęsta mgła spowija całą przestrzeń.
Na naszych oczach postacie z Powrotu na pustynię powoli przeobrażają się w bohaterów Zachodniego wybrzeża. Aktorskim metamorfozom pomaga scenografia, bo przestrzeń sceniczna bardziej przypomina wielką garderobę niż port, w kącie leżą sterty ubrań, a przed lustrami zasiadają aktorzy, którym charakteryzatorzy pomagają sprawnie zmienić wygląd. Czarnoskóra Maame Queuleu (nie do poznania Agnieszka Kwietniewska) z fryzurą afro i pełnymi pośladkami staje się młodziutką Latynoską, która w końcowej części spektaklu mocnym głosem zaśpiewa La cucaracha, dama z winem Marthe (Halina Rasiakówna) przemienia się w Cecylię, z której zdaniem liczą się wszyscy, zaś drobna rudowłosa kobieta (Małgorzata Gorol) zmienia się w tajemniczego Abada, rosłego Murzyna z dreadami. Ale są też postacie, które po zmianie pierwotnej koncepcji spektaklu, błąkają się po scenie trochę bez sensu. Pecha miał Adam Szczyszczaj, który pozostaje niemy przez całe dwie godziny oraz Janka Woźnicka, która wypowiada góra trzy małoznaczące kwestie. Niezbyt widoczny jest Wojciech Ziemiański, któremu scenariusz nie pozwala pokazać swoich umiejętności. Świetnie wypada – i to w każdej odsłonie – Agnieszka Kwietniewska, zabawiają nas Marcin Pempuś jako Fak oraz Andrzej Kłak, nazywany Karolem albo Carlosem (wraz z pojawieniem się burzy loków). Jednak scena należy do Haliny Rasiakówny ubranej w za duże majtki, sportową kurtkę i kapelusz. Zachwyca zwłaszcza jej monolog wypowiadany najpierw po hiszpańsku, potem w zupełnie niezrozumiałym języku.
Ale ciekawa scenografia, sceniczne metamorfozy oraz kilka scen z pokazem świetnych umiejętności aktorskich to jednak za mało, by stworzyć spójną całość, z której płynie mocny przekaz. Być może to wina tekstu Koltèsa, który mocno zanurzony jest w wielokulturowym społeczeństwie francuskim, podczas gdy problem kolorowej mniejszości w Polsce praktycznie nie występuje. I nie chodzi o to, że nie jesteśmy go w stanie zrozumieć bez owego kontekstu społecznego, a bardziej o to, że nie jest nam szczególnie bliski. Ale to ryzyko Borczuch podejmował świadomie. W opisie spektaklu na stronie internetowej teatru czytamy: W autorskim zestawieniu teatralnie odrębnych i niezależnych tekstów tworzy się opowieść o spotkaniu białego człowieka z człowiekiem kolorowym, Europejczyka z Innym, o ich lękach, fascynacjach i pożądaniu. Czy poczuła to publiczność, która w trakcie spektaklu ziewała i wierciła się w fotelach? Chyba nie. Nie poczułam tego i ja.
____________________________
tekst: Magdalena
tekst został opublikowany w Internetowym Magazynie „Teatralia”