Są takie filmy, które działają na nasze zmysły bardziej niż wielkie produkcje. Swoją kameralnością kradną serca i zapadają w pamięć, zwłaszcza widzom o delikatnej naturze. I nie jest ważne czy poruszają całkiem przyziemne sprawy czy odrywają nas od rzeczywistości lawirując pomiędzy baśnią a fantasy. Najczęściej opowiadają o miłości i relacjach międzyludzkich, ale nierzadko dotykają też innych problemów, mówią chociażby o samotności czy problemach dorastania. Zawsze mają jednak jeden wspólny mianownik – ekranową wrażliwość.
Poniżej zaledwie kilka przykładów małego kina spod znaku wielkich emocji. Coś w sam raz dla dużych wrażliwców!

Gdy Joss Whedon od czasu do czasu idzie na „blockbusterowy” odwyk, to zawsze wychodzi z tego coś fajnego. Raz (w zaledwie 12 dni) nakrecił współczesną wersję szeksporowskiego dramatu Wiele hałasu o nic, innym razem napisał scenariusz do słodkiego romansu z pogranicza Sci-Fi.
Główną bohaterką filmu w reżyserii Brina Hilla jest Rebecca (Zoe Kazan), która wiedzie niezbyt szczęśliwe życie u boku zdolnego lekarza. Mieszkający na drugim końcu kraju Dylan (Michael Stahl-David) właśnie wyszedł z więzienia i chce na nowo ułożyć sobie życie – z dala od kłopotów. Pewnego dnia odkrywają, że łączy ich nadzwyczajna, metafizyczna więź.
Pomysł filmu – o dwojgu ludzi przeznaczonych sobie, którzy nigdy mają się nie spotkać, może trochę traci myszką, a telepatyczne rozmowy bohaterów w dobie smartphonów mogą śmieszyć, ale uroku In Your Eyes odmówić nie można. Spora w tym zasługa cudownej Zoe Kazan – księżniczki romantycznych historii spod znaku indie. Zgrabny scenariusz autorstwa Whedona, który doskonale łączy humor i czułość, gwarantuje przyjemne 100 minut przed telewizorem.

Alice Klieg (Kristen Wiig) nie zaznała wiele szczęścia w życiu. Jest rozwiedziona i bezrobotna. Jakby tego było mało, cierpi na zaburzenia osobowości. Regularnie ląduje na kozetce u doktora Moffeta (Tim Robbins), a przepisane leki utrzymują jej emocje na wodzy. Tak samo jak dzienna dawka telewizji. Zwłaszcza Oprah Winfrey. Bo musicie wiedzieć, że gdy Alice jest w domu, nie roztaje się z pilotem, a gdy tylko program telewizyjny się skończy, odtwarza z kaset video stare odcinki ulubionego talk show. Recytuje przy tym kwestie Oprah z pamięci. Gdy Alice wygrywa 86 milionów dolarów na loterii, nie zastanawia się zbyt długo co zrobić z taką forsą. Trafia do studia, gdzie wypisując czek na 15 milionów dolarów, załatwia sobie własny talk show. W Welcome To Me Alicechce być podobna do swojej idolki, ale trudno stać się drugą Oprah, gdy opowiada się tylko o sobie.
Niskobudżetowy obraz Shiry Piven to ciepły, ale miejscami gorzki portret kobiety chorej i samotnej. Portret kobiety samolubnej. Jednak źródła egoizmu można doszukiwać się w jej chorobie. Po wygranej Alice rezygnuje z lekarstw, a doktora odwiedza tylko, gdy czuje potrzebę rozmowy. Nikt o zdrowym rozsądku tak nie robi! Nikt też nie wydaje fortuny, tylko po to, by stanąć przed kamerą! Nikt też nie zachowuje wygranej wyłącznie dla siebie, nie dzieląc się z rodziną i przyjaciółmi. Niestety dla Alice liczy się tylko … Alice. Dobrze myślicie. Nie skończy się to dobrze …

Palo Alto w wersji fabularnej wygląda trochę jak kolejny kaprys aktora – Jamesa Franco. Kiedyś napisał zbiór luźnych opowiadań i pomyślał, że fajnie byłoby je zekranizować. Reżyserii jednak się nie podjął. Zrobiła to jego dobra znajoma, debiutantka o artystycznych korzeniach, po których należy sądzić, że kręcenie filmów ma we krwi – Gia Coppolla (wnuczka Francisa Forda i bratanica Sofii i Romana). Franco jednak pojawia się w filmie – w dość niedwuznacznej roli Pana B. – pana od wuefu i obiektu westchnień wszystkich uczennic.
Trudno w Palo Alto znaleźć jedną opowiedzianą od początku do końca historię. Mamy bowiem April (Emma Roberts) – melancholijną nastolatkę i artystyczną duszę. Choć bywa na imprezach, pali papierosy, popija piwo z przyjaciółmi, najczęściej trzyma się na uboczu. Może dlatego świetnie czuje się w towarzystwie równie wrażliwego artystycznie Teddy’ego (Jack Kilmer). Teddy jednak częściej niż z April bywa z Fredem (Nat Wolff). Zapalą skręta, powłóczą się po mieście, rozbiją auto… Jest też wspomniany Pan B, trener żeńskiej drużyny piłki nożnej, który nie widzi nic zdrożnego w romansie z nieletnią April – swoją uczennicą, a w wolnym czasie opiekunką jego synka. Wszystkie postaci łączy szkoła, niewielkie miasteczko, środowisko, w którym się obracają. Brakuje jednak konkretów. Nie wiemy chociażby dlaczego Fred jest nadpobudliwy, jakie są jego relacje z ojcem (Chris Messina), czy Teddy’emu brakuje miłości w rodzinnym domu i dlaczego April miewa chandrę. Z drugiej jednak strony mamy piękne zdjęcia, fantastycznie dobraną ścieżkę dźwiękową i wrażliwość reżyserki. Oglądając Palo Alto trudno nie doszukiwać się nawiązań do nastrojowych Sekretów niewinności, a miejscami odrobinę przebojowego Bling Ring. Widać, że Gia ma podobną estetykę, jak jej sławna ciotka. Z łatwością uchwyciła kalifornijski małomiasteczkowy klimat, gdzie młodzież w dzień szwenda się bez celu po ulicach, albo zabija czas jeżdżąc na deskorolkach, wieczorami upija się do nieprzytomności na imprezach, a w oparach marihuany zdobywa seksualne doświadczenia.

Franny (Anne Hathaway) wraca z Maroka do Nowego Jorku na wieść o wypadku młodszego brata. Henry (Ben Rosenfield) pragnął zostać muzykiem, a teraz (w śpiączce) przebywa na oddziale intensywnej opieki. Skłócone rodzeństwo nie miało ze sobą kontaktu od kilku miesięcy. Zrozpaczona Franny próbuje poznać lepiej brata. Odnajduje jego pamiętnik i przemierza nowojorskie ścieżki, zaglądając do jego ulubionej naleśnikarni i klubów z muzyką na żywo. Tak poznaje muzyka Jamesa Forrestera (Johnny Flynn), idola Henry’ego. Znajomość szybko przeradza się w przyjaźń, a nawet w coś więcej.
Być może historia w stylu: jak rozkochać w sobie gwiazdę muzyki trąci banałem. Jednak debiutująca za kamerą Kate Barker-Froyland, sprytnie przed nim ucieka, tworząc niezwykle intymny świat, w którym nawet gwiazda muzyki może być zwyczajnym, nieśmiałym chłopakiem. Reżyserka koncentruje się na rodzinnych relacjach, muzycznej pasji, a romansowi pozwala rozwijać się mimochodem. W tak skonstruowanej historii doskonale odnajdują się aktorzy, którzy swoje kreacje budują na niskich tonach, pozwalając głośniej wybrzmieć muzyce. Anne Hathaway zachwyca naturalnością, a Johnny Flynn niesamowitym talentem muzycznym.

Dwoje nieznajomych spędza ze sobą noc rozmawiając o życiu i miłości. Ona została okradziona, nie zdążyła na pociąg powrotny do domu, bez pieniędzy i telefonu błąka się po Nowym Jorku. Pomoc oferuje jej uliczny muzyk. Skąd to znamy? Słusznie się domyślacie. Chris Evans, etatowy superbohater z produkcji Marvela, w swoim debiucie reżyserskim wzoruje się na znakomitej trylogii Richarda Linklatera Przed wschodem słońca..itd. Jak można się domyśleć, Evansowi do mistrza przegadanych romansów daleko, ale wrażliwi wielbiciele Kapitana Ameryki docenią wysiłki debiutanta.
Chris Evans stanął również przed kamerą, a jego partnerką jest zjawiskowa Alice Eve (Poranek Velvet). Evans i Eve stanowią piękną parę. Trudno od nich oderwać wzrok. Jest między aktorami chemia, która pozwala uwierzyć w stopniowo rosnącą fascynację dwójki nieznajomych.
Before We Go ogląda się przyjemnie dzięki zdjęciom John Guleserian (Do szaleństwa), który uchwycił magię spowitego nocą Nowego Jorku. W tle przygrywa przyjemna dla ucha muzyka, przewijają się jazzowe standardy.

Ruby Sparks to film w reżyserii Jonathan Dayton i Valerie Faris, czyli duetu odpowiedzialnego za Małą Miss (Little Miss Sunshine) nie jest zwyczajną komedią romantyczną. Mieszają się tu różne gatunki filmowe od komedii, przez dramat po fantasy. I być może w tym misz-maszu (nie zapominając o świetnych kreacjach aktorskich i błyskotliwym scenariuszu) należy dopatrywać się sukcesu tego kameralnego obrazu.
Calvin, ceniony pisarz młodego pokolenia cierpi na brak weny, od lat nie napisał żadnej książki. Cierpi też na brak dziewczyny, o czym skrupulatnie przypomina mu jego starszy brat, od kilku lat szczęśliwie żonaty, ale w duszy nadal typ playboya i podrywacza. Calvinowi brakuje drugiej połówki, ale nie próbuje szukać na siłę. I zapewne w normalnych okolicznościach sprawy sercowe pozostawiłby ślepemu losowi, jednak dziwny sen o niejakiej Ruby Sparks, lat 26 powoduje, że Calvin wraca do pisania. Ale nie jest to zwykłe pisanie. Bowiem co chłopak napisze (o rudowłosej dziewczynie) sprawdza się w prawdziwym życiu. Pewnego dnia dziewczyna zwyczajnie przekracza próg jego domu. Szczęśliwy i bezgranicznie zakochany Calvin postanawia już więcej nic o niej nie napisać. Los jednak płata figle, a gdy do związku zagląda rutyna, obiecanego słowa trudno dotrzymać. Manipulacja ukochaną może być bardzo kusząca.

Kuchnia skąpana w słońcu, po kuchni krząta się dziewczyna ubrana w kolorowy fartuszek, stąpa boso po drewnianej podłodze, wlewa ciasto z rodzynkami do formy, oblizuje palce. Już pierwsza scena zapowiada film niezwykle ciepły i przyjemny. Chociaż, jak się z czasem widz przekonuje, to tylko miła otoczka dla gorzkiej prawdy o miłości, związkach i życiowych wyborach.
Margot (Michelle Williams) to dziewczyna wrażliwa, która łatwo się rozkleja. Marzy, by napisać książkę. Od pięciu lat jest w szczęśliwym związku małżeńskim z Lou (Seth Rogen), autorem książek kulinarnych (w stylu – jak przygotować kurczaka na 100 sposobów). W samolocie poznaje Daniela (Luke Kirby) i pewnie nagłe zauroczenie uleciałoby równie szybko, jak się pojawiło, ale problem w tym, że mężczyzna mieszka w domu obok i trudno o nim nie myśleć, trudniej się nie skusić. Nagle Margot znajduje się „pomiędzy”, w sytuacji, o której sama mówi, że „boi się bać”, Kocha poczciwego Lou, jednocześnie nie mogąc oprzeć się rosnącej fascynacji i uczuciu. Obiecuje Danielowi, że spotka się z nim za kilkadziesiąt lat, wówczas, po tylu latach bycia wierną i wspaniałą żoną zasłużyłaby na pocałunek innego mężczyzny i to beż wyrzutów sumienia. Ale czy można oszukać kiełkujące uczucie i jak długo można się przed nim bronić? Posłuchać szalejącego serca czy pozwolić by zdrowy rozsądek zwyciężył? Z kim ostatecznie zatańczyć tytułowego walca?