Podobno starość to drugie dzieciństwo. Nic zatem dziwnego, że 78-letni Woody Allen, który za młodu marzył by zostać magikiem i z zacięciem trenował karciane sztuczki tak chętnie wraca do tego tematu. O magii było już przy okazji Klątwy skorpiona, czy Scoop – gorący temat. Zabierając się za 47. film w karierze Amerykanin najwyraźniej stwierdził, że jeszcze ma wiele do powiedzenia w tym temacie. Nasuwa się jednak pytanie, czy aby na pewno? Czy przypadkiem reżyser nie gra znaczonymi kartami, serwując widzowi nic więcej jak ograne triki?
Magia w blasku księżyca ma nie tylko romantyczny tytuł. Fabuła, która jak mówi Stanley (Colin Firth) – się zagęszcza – także ma romantyczny podtekst. Choć romans nie był w planie głównego bohatera – światowej sławy magika, który na scenie przecina na pół swoje asystentki i powoduje, że znika kilkutonowy słoń. Wei Ling Soo to sceniczny pseudonim i estradowe przebranie ekscentrycznego i pewnego siebie Anglika, Stanleya Crawforda – w dzień pełnoetatowego performera, po godzinach – demaskatora nieuczciwych spirytystów i hochsztaplerów. Nic dziwnego, że wytypowany przez swojego przyjaciela Howarda (Simon McBurney) jedzie na Lazurowe Wybrzeże z misją pomocy wpływowej rodzinie Catledge. Ta podobno pozostaje pod wpływem pewnej Amerykanki, niejakiej Sophie Baker (Emma Stone), wznoszącej dłonie do nieba i (podobno) rozmawiającej z duchami. Mało tego, rudowłosa dziewczyna z klasy robotniczej właśnie zdołała owinąć sobie wokół małego palca młodego Catledge’a (Hamish Linklater), spadkobiercę rodzinnej fortuny oraz przyszłą teściową (Jacki Weaver). Fortuna Catledge’ów pozostaje w niebezpieczeństwie i tylko mocno stąpający po ziemi Stanley może ją uratować. Jednak nikt z rodziny nie przewiduje takiego obrotu sprawy – Stanley im więcej się jej przygląda, tym bardziej jest oszołomiony, a zamiast demaskować robi maślane oczy do domniemanej oszustki.
I tutaj Allen niewątpliwie stosuje ograne tricki. Przewidywalny do bólu romans Stanleya z zielonooką Sophie byłby zupełnie nie do zniesienia, gdyby nie ciekawe połączenie przeciwstawnych charakterów, błyskotliwe dialogi i fantastyczne kreacje aktorskie. I nie szkodzi, że Colin Firth gra kolejną wersję Marca Darcy’ego, choć zdecydowanie bardziej aroganckiego i pewnego siebie, ale nadal, jak by nie było, bardzo bliskiego swojej najsławniejszej roli. Stanley jest wyniosły, cyniczny, arogancki, skłonny do osądzania innych i ma bardzo wysokie mniemanie o własnym intelekcie. Chyba jeszcze nigdy nie zagrałem w filmie postaci, która byłaby tak doskonale antypatyczna – mówi o swojej roli. W połączeniu z rudowłosą, pełną energii Emmą Stone tworzy naprawdę udany duet. Bo gdzie brytyjski spokój i opanowanie spotyka się z amerykańską spontanicznością musi być mieszanka wybuchowa. Błyskotliwe dialogi, pełne ciętych uwag padające z ust obu bohaterów świetnie dopełniają ten tandem (chociażby scena, w której Stanley mówi do dziewczyny w jakim świetle wygląda najlepiej, ta dziękując pyta o dokładną godzinę, na wypadek, gdyby miała umówić się na rozmowę o pracę). Szkoda, że innym postaciom Allen nie poświęcił już tak dużo uwagi. Grająca matkę Sophie (Marcia Gay Harden) bezsensownie przechadza się po planie filmowym i aż prosi się o kilka więcej kwestii. Podobnie zresztą jak postać odgrywana przez Jacki Weaver – postać z ogromnym potencjałem, jednak równie skutecznie przez reżysera pominięta (jedyna godna uwagi i przezabawna scena – wywoływanie ducha zmarłego męża i pytanie go o wierność). Podobnie jest w przypadku Hamisha Linklatera, którego popis gry na ukulele to jednak trochę za mało, a szkoda.
„Magia w blasku księżyca” to zdecydowanie kino spokojniejsze i łagodniejsze, ale to również dobra dawka pozytywnej energii i rozrywki. Mi osobiście – bardzo się podobało 🙂
PolubieniePolubienie