Znaki szczególne, Paulina Wilk

Na świat przyszłyśmy w duecie. Rodzina była nie tylko szczęśliwa, ale i zdumiona. Rozumiem jedną siostrę, ale aż dwie – burknął niezadowolony brat i na kilka dni postanowił zaszyć się u dziadków.

Dzisiaj nie zaskoczy nas ani ilość potomstwa, ani płeć, ale na początku lat osiemdziesiątych nie było dokładnych badań. W naszej najbliższej rodzinie bliźniaków ze świecą szukać, więc nikt nawet nie brał takiej możliwości pod uwagę. Być może jeszcze w brzuchu postanowiłyśmy zadrwić z służby zdrowia i nasze małe serduszka biły równiutko. Lekarz kręcił nosem, coś mu nie pasowało, ale o mnogiej ciąży nie poinformował. Jakie było zdziwienie mamy, gdy w czasie porodu usłyszała: Pani Halino! Będzie jeszcze jedno! Rodzice szykowali się na jedną pociechę. Jeden wózek, jedno łóżeczko, jeden zestaw śpiochów. Przy równaniu 2+3 nawet rodzinne M-2 okazało się za małe. Zatroskany tato uruchomił machinę znajomości. Wówczas wysoko postawieni znajomi byli na wagę złota. Nie wiem, ile bombonierek albo koników go to kosztowało, ale tuż po wyjściu ze szpitala zamieszkałyśmy w M-5, z wielkim przedpokojem, w którym wraz z bratem rozgrywałyśmy mecze piłki nożnej (cwaniak zawsze wygrywał!).

97150-znaki-szczegolne-paulina-wilk-1Blok z wielkiej płyty, 10 piętro. Ponoć wszystkie meble trzeba było wnosić schodami, winda nie wytrzymałaby życiowych bagaży nowych lokatorów. Kto sprytniejszy, wciągał sprzęty i meble na linie na wysokie piętra. Nie pamiętam tego, ale rodzice opowiadali mi znacznie później, że trochę to przypominało sceny z serialu Alternatywy 4. Siła przyciągania ziemskiego, a może bardziej nieuwaga lokatorów, ściągała nieszczęsne przedmioty na dół. Niektóre efektownie roztrzaskiwały się na osiedlowym trawniku. W bloku z wielkiej płyty wszyscy się znali, nic nie mogło umknąć uwadze spostrzegawczego sąsiada: nowy samochód, wizyta rodziny zza granicy, slalom gigant pana spod 3 po zakrapianych imieninach u cioci. W imię sasiedzkiej solidarności pożyczaliśmy sobie krzesła na rodzinne imprezy, szklankę cukru, gdy w domowej cukiernicy niespodziewanie zrobiło się pusto, pukalismy do drzwi sąsiada, gdy z jego okna unosił się niepokojcy dym, a ten zasnął gotując parówki.  Miłośnik głośnej muzyki zza ściany muzycznie edukował całą bramę, gdy w telewizji był ważny mecz ogładał go cały pion, cały blok wypowiadał wojnę wszędobylskim mrówkom faraona. Dziś zamykamy się w czterech ścianach, w zamkniętych osiedlach, a sąsiadów prawie nie znamy. Zamiast zapukać do nich po szklankę cukru, wolimy wycieczkę do sklepu nocnego, który jest na wyposażeniu każdego nowoczesnego osiedla, albo robimy zakupy on-line z dostawą do domu.

W latach 90- tych na obozy czy kolonie jeździło się z zakładu pracy rodziców. Każdego roku oglądałam niemal te same twarze, zmieniały się tylko ośrodki, w których mieszkaliśmy. Lubiłam te wyjazdy i wysyłanie pocztówek do rodziny, na których dumnie pisałam, że wszystko dobrze, a pieniążków nie brakuje. Jak wiele dzieciaków miałam problem z tarczycą (mówiono, że to skutek awarii w Czarnobylu). Nie znosiłam wizyt u lekarza i łykania pigułek, ale rekompensatą były coroczne wyjazdy nad morze. Siostra, choć bez dolegliwości, zyskiwała na mojej chorobie i co roku pakowałyśmy wspólny bagaż. W tych czasach podróż do Bułgarii czy na Węgry to był szczyt marzeń. Mój brat miał więcej szczęścia. Na osiemnaste urodziny pojechał do Nowego Jorku, gdzie jego chrzestny uciekł wraz z żoną i dwójką dzieciaków (o tym, że jadą na zawsze dowiedzieli się dopiero w samolocie). Mój brat wrócił z głową pełną wspomnień, stosem zdjęć i blizną, bo ugryzł go pies …nie byle jaki …amerykański. Ja, ani siostra na wakacje zza ocean nie pojechałyśmy, zyskała za to nasza garderoba. W czasach, gdy ciuchy dla młodzieży kupowało się głównie na bazarach, my – dzięki regularnym paczkom – nosiłyśmy koszulki z nadrukami z amerykańskich uniwersytetów oraz spódnice z GAPa albo Banana Republic. Dziś, gdy ciuchy z sieciówek są passé, a oryginalne ubrania kupujemy w śmiesznie drogich showroomach, moje zdjęcie z dzieciństwa w za dużej koszulce z napisem YALE, może tylko wywołać tylko śmiech. Pamiętam pierwsze wizyty kuzynów z USA w Polsce. Przyjechali z kraju szczęścia i dobrobytu przerażeni, wciąż zachowując w pamięci wspomnienia smutnych osiedli, pustych półek w sklepie z początku lat osiemdziesiątych. Niespodziewanie zakochali się w Polsce, w młodych ludziach posługujących się angielskim jak rodzimym językiem, we Wrocławiu, który niczym nie różnił się od innych europejskich miast. Ale kuzyni z Ameryki nie byli wówczas tacy jak my. Głośni, pewni siebie, robili wokół siebie dużo szumu, lubili intensywne życie, rozrywki, szastali kasą. Podczas gdy nas wciąż krępowały polskie kompleksy. Ale z każdym rokiem coraz mniej. Podglądaliśmy krewnych z zagranicy, kolegów z uczelni. Zaczęliśmy intensywnie podróżować, najpierw nieśmiało po Europie z tanimi liniami lotniczymi, potem już po całym świecie czekając na promocje lub systemową pomyłkę luksusowych przewoźników…

Zebrało mi się na wspomnienia z dzieciństwa, ale nie bez powodu. Książka Znaki szczególneautorstwa Pauliny Wilk przywołała smak rozpuszczalnej gumy Mamby, wody z syfonu oraz arbuzów, obraz beztroskich zabaw na trzepaku i przejażdżek rowerowych na Wigry 3. Wilk pozostaje wierna reporterskiemu stylowi, choć tym razem traci on poetyckość, która uwiodła mnie w Lalkach w ogniu Mimo wszystko,Znaki szczególne czyta się świetnie. Choć to bardzo osobista książka, łatwo w niej odnaleźć własne młodzieńcze lata. Pisarka z nostalgią wspomina cudowne lata osiemdziesiąte, ale jednocześnie trafnie ocenia zmiany, które zaszły w Polsce na przestrzeni ostatnich trzech dekad. Mówi zarówno o zmianach na lepsze, jak i na gorsze, choć zaskakuje przytłaczająca przewaga tych drugich. Wolę nie myśleć, że w PRL żyło się lepiej, wolę myśleć, że żyło się po prostu inaczej.

 

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s