W Obrońcach skarbów reżyserowi zabrakło odwagi i pomysłowości, jaką niegdyś wykazał się Quentin Tarantino w Bękartach wojny. I wcale nie musiałby wysadzać Hitlera w powietrze, by zapewnić sobie wygodne miejsce wśród klasyków gatunku. George Clooney woli jednak taplać się w patetycznych mowach, przy których bladną wszelkie wysiłki gwiazdorskiej obsady.
Koniec II wojny światowej. Na polecenie Hitlera naziści grabią największe europejskie dzieła sztuki, w tym Michała Anioła i Leonarda da Vinci. Prezydent Stanów Zjednoczonych, Franklin Roosevelt, powołuje grupę złożoną głównie z historyków, konserwatorów i pasjonatów sztuki, którzy na własną rękę odnaleźć i ocalić zrabowane skarby kultury. Po krótkim wojskowym szkoleniu trafiają na front.
Historia ocalenia europejskiego dziedzictwa kulturowego została zaczerpnięta z książki Roberta M. Edsela. Scenariusz – w zaledwie dziesięć tygodni – napisali George Clooney i Grant Heslov. Budżet filmu nie był dość okazały, więc reżyser musiał przekonać aktorską elitę do przyjęcia skromniejszego wynagrodzenia w zamian za udział w zyskach (podobny model zastosował Steven Soderbergh w Ocean’s Eleven). Do projektu ściągnął nie tylko swojego przyjaciela – Matta Damona, ale również Billa Murreya, Johna Goodmana, Cate Blanchett. Rolę francuskiego agenta powierzył Jeanowi Dujardin. Clooney z rozbawieniem opowiada w wywiadach o pierwszym spotkaniu z francuskim aktorem. Wówczas szepnął mu do ucha: Naucz się angielskiego, a zdobędziesz Oskara. To było przed triumfem czarno-białego, robionego na wzór kina niemego Artysty. Clooney powinien ugryźć się w język. Dziś do drzwi Francuza (który wciąż po angielsku mówi z wyraźnym akcentem) puka Hollywood, z Martinem Scorsesem na czele (rola w Wilku z Wall Street).
Szkoda tylko, że reżyser nie miał na tyle zuchwałości, by obsadzić ich w mniej oczywistych rolach. Goodman znów jest dowcipny i rubaszny, Bob Balaban – z racji postury – zahukany i potulny, Clooney to rozważny przywódca, a Damon – przykładny mąż i ojciec. W tym standardowym reżyserskim rozdaniu, tylko Blanchett ma szansę błyszczeć prawdziwym blaskiem.
Obrońcy skarbów nie sprawdza się jako spójna filmowa całość, to raczej zbiór uroczych anegdotek, które nie są w stanie utrzymać uwagi widza przez prawie dwie godziny. A nie do zniesienia stają się wtedy, gdy duet Clooney / Heslov zaczyna karmić nas patetycznymi tekstami. Zabrakło tylko wymachiwania amerykańską flagą.