WŁOSKIE KLIMATY
Oczekiwania co do filmu były ogromne, w końcu za Wesele w Sorrento wzięła się sama Susanne Bier, duńska reżyserka (Bracia) i laureatka Oskara (W lepszym świecie). Od dawna wiadomo, że Bier to mistrzyni portretów psychologicznych, niezwykle złożonych postaci, których losy są misternie utkane i niekonieczne zakończone happy endem. Dlatego tym większym zaskoczeniem jest najnowszy obraz Dunki, zupełnie odmienny od poprzednich, z ogromnym ładunkiem optymizmu i ciepła, do tej pory niespotykanym u Bier. Czyżby reżyserkę zmęczyły trudne tematy, że postanowiła najnowszą fabułę przenieść w bardziej pogodne włoskie klimaty dające nadzieję na szczęśliwe zakończenie?
Idę (Trine Dyrdom) poznajemy w chwili, gdy kończy leczenie. Po raku została nie tylko łysa głowa ukryta pod piękną blond peruką, zamputowana pierś, ale także i ogromna niepewność co do przyszłości. Bo niby wyleczona, ale czy na zawsze? Choroba do końca będzie spędzała sen z powiek. Na dodatek okazuje się, że mąż (Kim Bodnia) podczas jej choroby nie próżnował i znalazł sobie nowy, lepszy i „bardziej sprawny” model (co z tego, że z mózgiem wielkości fistaszka, za to z nogami do nieba!). Nie trzeba wspominać, że na domiar złego, romans wychodzi na jaw w najbardziej nieodpowiednim momencie, nie tylko gdy Ida odzyskuje zdrowie, ale także tuż przed ślubem córki, który ma się odbyć we Włoszech. Z kolei Philip (Pierce Brosnan) to biznesmen, którego całe życie wypełnia firma. Jak dowiemy się potem zapracowanie jest odpowiedzią na smutne koleje losu i samotność, na którą cierpi po stracie ukochanej żony. Jak nietrudno zgadnąć losy tej pary przeznaczenie szybko połączy i to nie gdzie indziej, jak w pięknej Italii (Philip to ojciec Patricka, wybranka Astrid, córki Idy).

Bier w Weselu w Sorrento opowiada przede wszystkim o uczuciu, dojrzałej miłości, przez co o wiele trudniejszej i bardziej ryzykownej. Dla ludzi po przejściach, takich jak Ida i Philip to jak skok w przepaść. Najpierw muszą się zastanowić, czy mają spadochron, który uchroni od sromotnej klęski. Reżyserka w filmie próbuje przemycić także inne poboczne tematy. O ile temat heronicznej walki z chorobą i samoakceptacją po amputacji i chemioterapii udało się jakoś wyraźnie nakreślić , o tyle inne tematy uciekają gdzieś i giną w pięknych okolicznościach włoskiej przyrody. A szkoda, przecież pojawia się problem homoseksualizmu, obsesji odchudzania czy kryzysu wieku średniego. Jednak ostatecznie nie zgłębione przez twórców filmu, wydają się być ukazane „na siłę” i bez przemyślenia.
Zwolennicy filmu powiedzą, że jest opowieścią o trudnym uczuciu, rodzącym się w jednym z piękniejszych i bardziej romantycznych miejsc na świecie. Opowieścią dającą nadzieję na odnalezienie nowej miłości dokładnie wtedy, kiedy skończyła się inna. I wreszcie o mocy pozytywnego myślenia, które jest niezwykle ważne dla pokonywania choroby. Przeciwnicy obrazu, zarzucą mu z kolei brak oryginalności i to, że przez przewidywalną fabułę nie pozwoli pozostać na dłużej w pamięci. Zgadzam się z jednym i drugim. Jednak, podobnie jak w Pod słońcem Toskanii czy Jedz, módl się, kochaj nie potrzebna jest nadzwyczajna fabuła, by choć przez chwilę przenieść się w słoneczne plenery Italii i dać się porwać jej urodzie. A czy nie o to chodzi w kinie ?
______________________________
tekst: Agnieszka
Wesele w Sorrento (Den Skaldede frisør)
Reżyseria: Susanne Bier
Obsada : Trine Dyrholm, Pierce Brosnan, Kim Bodnia, Paprika Steen, Sebastian Jessen
Dania, Francja, Niemcy, Szwecja, Włochy, 2012
Reżyseria: Susanne Bier
Obsada : Trine Dyrholm, Pierce Brosnan, Kim Bodnia, Paprika Steen, Sebastian Jessen
Dania, Francja, Niemcy, Szwecja, Włochy, 2012