Earl i ja, i umierająca dziewczyna

HISTORIA WYMUSZONEJ PRZYJAŹNI

Nie zniechęcajcie się niezbyt przyjemnym tytułem filmu Alfonso Gomeza-Rejona. Earl i ja, i umierająca dziewczyna to jeden z najbardziej oryginalnych filmów o dorastaniu, jakie miałam okazję oglądać. Bawi, wzrusza i zachwyca. Nic też dziwnego, że na tegorocznym festiwalu Sundance zwyciężył w konkursie amerykańskim i zdobył nagrodę publiczności, a z najbardziej mroźnego przeglądu filmowego wyjechał z kilkunastomilionowym kontraktem dystrybucyjnym.

Alfonso Gomez-Rejon, znany dotąd głównie z seriali (Glee, American Horror Story), asystent sław, między innymi: Martina Scorsesego i Alejandro Gonzáleza Iñárritu, sięgnął po książkę autorstwa Jessiego Andrew o nastolatku zakochanym w klasyce kinematografii. Zarażony miłością do kina przez ekscentrycznego ojca (Nick Offerman), Greg (Thomas Mann) ogląda filmy nałogowo wraz z kumplem Earlem (RJ Cyler). Wspólnie tworzą ich nowe, satyryczne wersje. W ten sposób z Clockwork Orange powstaje Sockwork Orange, a z Obywatela KaneSenior Citizen Kane. W sumie mają ich ponad 40, kolejny projekt będzie szczególny, gdyż zostanie zadedykowany komuś wyjątkowemu. Ale najpierw matka Grega musi wymusić na chłopaku spotkanie ze śmiertelnie chorą na białaczkę koleżanką ze szkoły. Chłopak marudzi, wybrzydza, a przed Rachel (Olivia Cooke) wcale nie ukrywa powodu swojej wizyty (mama kazała!). Ale między nastolatkami niespodziewanie szybko rodzi się więź porozumienia.

Ostatecznie wymuszona początkowo przyjaźń zaczyna przeradzać się w prawdziwą relację. Jednak, gdy widz zdąży pomyśleć: Będzie romans! Greg z offu poinformuje, że nic z tego, bo to nie jest komedia romantyczna. Ale nie wierzyłabym chłopakowi, który czasem papla bez sensu. Nie wierzyłabym też chłopakowi, który jak ognia unika definiowania swoich relacji z innymi. Nic też dziwnego, że swojego przyjaciela Earla woli określać mianem współpracownika i dostaje wysypki, gdy słyszy, że w szkole nazywają go chłopakiem Rachel. Tak naprawdę paraliżuje go strach przed utratą tego, co ma. Łatwiej bowiem poradzić sobie ze stratą współpracownika niż przyjaciela, łatwiej przeboleć odejście koleżanki niż dziewczyny.

Siła filmu Gomeza-Rejona tkwi w jego mądrości. Pozornie jest to film o beztroskich nastolatkach, którzy zastanawiają się kogo zaprosić na szkolny bal albo z kim usiąść przy stoliku w czasie lunchu. Tą beztroskę stopniowo burzy choroba koleżanki. Nie oznacza to jednak zmiany tonu filmowej opowieści. Przecież z raka można żartować! Trzeba przyznać, że twórcy filmu operują dość ryzykownym poczuciem humoru, ale wcale nie chodzi im o rozśmieszanie widza. Wolą w żartach ukrywać życiowe prawdy. W Earl i ja… przekazywać je nastolatkom może niekoniecznie rodzic, lepiej w tej roli sprawdzi się wyglądający na bandziora, wytatułowany nauczyciel historii.

I w tym momencie wypływa kolejna zaleta tej niszowej produkcji. Jej nietuzinkowość i niepowtarzalność (również w formie) i niezwykła umiejętność zaskakiwania widza. Bo ile było już filmów o dorastaniu, przyjaźni i radzeniu sobie z trudną życiową sytuacją? Ale jeszcze nikt nie opowiadał tych historii w tak nietypowy, a za zarazem prosty i uroczy sposób.

 

Dodaj komentarz