Mastermind to popularna gra planszowa wymagającą wysiłku umysłowego i logicznego myślenia, a polegającą na odgadnięciu kodu przez jednego z dwóch uczestników. Taką właśnie grę w jednej z pierwszych scen Zaginionej dziewczyny Nick daje w prezencie swojej siostrze. Czyżby reżyser puszczał do nas oko? Bowiem już za moment będziemy musieli zmierzyć się z nie lada łamigłówką wymyśloną przez autorkę amerykańskich bestsellerów, Gillian Flynn. Cieszę się, że nie poznałam wcześniej literackiego pierwowzoru, dawno nie miałam w kinie takiej frajdy z rozwiązywania zagadki wraz z bohaterami filmu…
Amy – młoda kobieta (Rosamund Pike) znika bez śladu w piątą rocznicę ślubu. Wszelkie podejrzenia padają na męża, Nicka (Ben Affleck), który wspierany przez swą siostrę postanawia dowieść swojej niewinności i rozwiązać zagadkę…I nie powiem ani słowa więcej, bo nie chcę zepsuć Wam zabawy w trakcie seansu.
Zaginiona dziewczyna to doskonałe studium małżeństwa. I choć nie wiem na ile Fincher małżeńskie problemy zapożyczył z literackiego pierwowzoru, a na ile jest to wynik reżyserskich obserwacji. Nie ulega jednak wątpliwości, że doskonale uchwycił wszelkie małżeńskie bolączki – wzloty i upadki – począwszy od elektryzującego pierwszego spotkania, kolejnych randek (wspaniała scena „cukrowego” pocałunku), zaręczyn, seksu w bibliotece, poprzez finansowe kłopoty, wzajemnie znudzenie, na zdradach, oszustwach, a nawet przemocy kończąc. Amy i Nick, mimo, że z pozoru stanowią idealnie dobraną parę, nie ustrzegli swojego związku przed rutyną. Ich małżeństwo to dowód na to, że granie kogoś innego przed drugą osobą na dłuższą metę się nie opłaca. Świetnie wykształcona, pochodząca z dobrze sytuowanej rodziny – Amy postawiła mężowi poprzeczkę bardzo wysoko. Nic dziwnego, że po latach kobieta powie do swojego adoratora z młodzieńczych lat, Desi’ego (Neil Patrick Harris), który zna osiemnastowieczne symfonie i cytuje Prousta po francuska, że Nick co najwyżej ogląda reality show ciurkiem, z jedną ręką w bokserkach.
Reżyserowi udała się jeszcze jedna rzecz. Doskonałe uchwycił rolę mediów we współczesnym świecie. Choć można twierdzić, że nie było to wcale takie trudne, w końcu scenariusz naszpikowany jest telewizyjnymi wątkami. Od pierwszego dnia zaginięcia żony, głównemu bohaterowi towarzyszy wszędobylska prasa i koczujący pod domem paparazzi, gotowi zrobić choć jedną niespodziewaną fotkę. Tu wystarczy jeden niefortunny uśmiech na konferencji, by opinia publiczna kochającego męża zamieniła w bezwzględnego socjopatę odpowiedzialnego za śmierć młodej żony (podczas, gdy ofiara potrzebowała dokładnie tyle samo czasu, by stać się American sweetheart). W rezultacie widz co chwilę zmienia zdanie na temat głównego bohatera, oceniając go po drobnych gestach i bezmyślnych wypowiedziach. Bowiem w filmie jak w prawdziwym życiu media często mają decydujący głos – choć niekoniecznie słuszny.
David Fincher w swoich produkcjach mocno trzyma się tematów przemocy, okrucieństwa i intryg. W Zaginionej dziewczynie chyba po raz pierwszy miejsca jaskrawej przemocy ustępuje humor. Czarny humor oczywiście. Nieraz uśmiechniemy się podczas seansu. Błyskotliwe dialogi, zabawne wątki czy postaci łagodzą nieco mroczny klimat filmu. Duża tu zasługa świetnego Tylera Perry, który wcielił się w postać Tannera Bolta – adwokata morderców żon. Tanner twierdzi jest w stanie wygrać każdą sprawę, choć z czasem sprawa Amy Dunn okazuje się najbardziej popapraną w całej jego karierze. Fincher ma poczucie humoru i daje temu wyraz chociażby w scenie, w której adwokat przed występem Nicka w telewizji, rzuca w niego gumowym żelkami za każdym razem, gdy ten spina się i jest sztywny jak drewno.
David Fincher Zaginioną dziewczyną przypomina dlaczego należy do światowej ligi reżyserów. Niczym król Midas zamienia w złoto wszystko to, czego dotknie. Przez 149 minut utrzymuje uwagę widza, nie pozwalając mu się nudzić ani sekundy, zatrudnia nielubianego aktora i każe go pokochać, a nieznaną aktorkę w jeden dzień czyni rozpoznawalną na całym świecie. Tylko czy te wszystkie zasługi wystarczą by sięgnąć po oskarowe złoto? Przekonamy się już w lutym.
Świetna recenzja, zgadzam się całkowicie 🙂
I chociaż oglądało się z ogromną przyjemnością, to na razie pewniejsza jestem faktu, że Pike może dostać statuetkę za najlepszą rolę żeńską niż że „Zaginiona dziewczyna” okaże się najlepszym filmem roku. Chociaż gdyby brała udział w zeszłorocznym konkursie, to podejrzewam, że rozgromiłaby konkurencję 🙂
PolubieniePolubienie
Dziękuję 🙂 Też jestem zdania, że Pike zdobędzie Oskara szybciej niż Fincher. Chociaż Zaginiona dziewczyna jest świetna, to tak naprawdę wyścig po Oskary dopiero się zaczyna. Pewnie nie jeden film, aktor/ka okażą się warci statuetki.
PolubieniePolubienie